LISTY DO
REDAKCJI
W moim artykule na temat Xięgi Bałwochwalczej
Brunona Schulza („Biul. Hist. Sztuki” XLIII, nr 4, 1981)
zabrakło pewnych drobnych, acz istotnych informacji.
Otóż rozważania swoje oparłam głównie na pracy Ger-
ttiain Hediarda, pominęłam natomiast Loysa Delteila, badacza
technik graficznych, który w wielotomowych opracowaniach
dorobku artystów francuskich zawarł niemal całe kom-
pendium wiedzy o dziewiętnastowiecznej grafice tego kraju.
Mam tutaj na myśli dwudziestotomowe dzieło Delteila pod
Hazwą Le Peintre — Graueur Illustre, wydane w Paryżu
Mr latach 1906-—10. Nieco później powstała praca tegoż
autora zatytułowana Manuel de L'Amateur d‘Estampes des
XlX-e et XX-e silcles (1801—1924), Paris 1925. W obu,
opierając się w dużej mierze na katalogu dzieł Corota, sporzą-
dzonym przez Alfreda Robaut, autor zawarł istotne uwagi,
dotyczące cliche verre. Także Curt Glaser w pracy Die Graphik
der Neuzeit, wydanej w Berlinie w 1922 r., zajął się krótko
techniką, jak czytamy, „Glasklische”. Nie mamy jednak
Pewności, o wątpliwościach tych wspomniałam w artykule,
czy Schulz znał owe publikacje. Pewność natomiast (negatyw-
ną) możemy mieć tylko w przypadku publikacji późniejszych
(Schulz zginął w roku 1942). Ostatnią z nich pozostaje
artykuł Jeana Bailly-Herzberga, ogłoszony w marcu 1975
h>ku w „Connaissance des Arts” jako Les cliches verre de
Corot.
Przytaczam te pozycje, nie wszystkie przecież dobrze
znane, aby wykazać, że materiał pióra Hediarda pozostaje
^śród nich — czy też na ich tle — najbardziej wnikliwym
i wyczerpującym. Przez to jest cenny i godzien przypomnienia.
Stąd mój wybór.
Przy okazji podkreślić warto, że prace Schulza spoty-
kały się z rozmaitą kwalifikacją ze strony badaczy, spo-
rządzających ich naukową dokumentację (choćby w muzeach,
będących właścicielami egzemplarzy Xięgi Bałwochwalczej).
Zwykle uciekano od określenia autorskiego, podejmując
niejednokrotnie próby tłumaczenia terminu na język polski,
często o charakterze wyjaśniającym. Raz jest to wspomniana
„witrografia” (Muzeum Narodowe, Kraków), a kiedy indziej
„heliografika” (Muzeum Narodowe, Warszawa). W literatu-
rze niefachowej czytamy natomiast — humorystycznie —
o „diapografiach” (S.I. Witkiewicz, Wywiad z Brunonem
Schulzem, „Tygodnik Illustrowany” 1935, nr 5) i — całkiem
mylnie — o „litografiach” (Z. Nałkowska, Z „Dzienników".
Bruno Schulz, oprać. H. Kirchner, „Twórczość” 1974, nr 12).
Na koniec — uznając Schulza za jedynego konsekwentne-
go artystę wiernego cliche verre, świadomie pominęłam epizod
eksperymentu Karola Hillera ze zbliżoną do omawianej
techniką. Irenie Jakimowicz (której dopiero teraz mam okazję
podziękować za list z 7 maja 1977 roku, co niniejszym czynię)
zawdzięczam informację, że Hiller z przygotowanej uprzednio
kliszy szklanej otrzymywał odbitki nie przy pomocy farby
drukarskiej, jak w klasycznych technikach graficznych, ale
sposobem fotograficznym na światłoczułym papierze. O ile
dla tego z kolei procesu słuszny jest termin „heliografika”
i co istotnie owa metoda ma wspólnego z Schulzową —
trudno stwierdzić.
Małgorzata Kitowska
Zamieszczony w „Biuletynie Historii Sztuki” (XLIII,
1981, nr 1) dwugłos polemiczny w sprawie artykułu K. Bia-
toskórskiej o wynikach badań w Wąchocku („Biul. Hist.
Sztuki” XLI, 1979, nr 2) niewątpliwie bulwersujący w swych
teściach, skłania mnie do przedstawienia niektórych związa-
nych z tym faktów.
Istotnym punktem wzmiankowanej polemiki jest kwestia
zespołowości i kompleksowości badań. Całkowicie niepodwa-
żalny wydaje się fakt, że pracami wykopaliskowymi
może kierować tylko archeolog. W badaniach, które ujawniają
r°likty architektury, niezbędną jest konsultacja eksperta-
■architekta, wskazane jest nawet, aby archeolog był specja-
listą z danego okresu, im wyższej zaś klasy jest obiekt, tym
Miększym doświadczeniem powinien on dysponować. W po-
łciu badań mieszczą się bowiem różne zabiegi i czynności,
takie jak: rozeznanie stratygrafii stanowiska i opracowanie
masowego materiału zabytkowego (przede wszystkim ce-
ramiki), decyzje co do wyboru sposobu kopania, zanotowanie
obserwacji w czasie eksploracji itp. — które wynikają z warsz-
tatu archeologa i których nie można się nauczyć jedynie
obserwując „jak to się robi”.
Z powyższych uwag wynika jasno, żo dyplom historyka
sztuki nie uprawnia do prowadzenia samodzielnych prac wy-
kopaliskowych. Nie znaczy to jednak, że rola jego
przy badaniach i możliwości interpretacji znalezisk
są mniejsze. Są po prostu inne, gdyż opierają się na odmien-
nym materiale wyjściowym.
Jak sprawa zespołowości badań przedstawiała się w Wą-
chocku, obiekcie przewyższającym klasą inne zabytki? Ba-
245
REDAKCJI
W moim artykule na temat Xięgi Bałwochwalczej
Brunona Schulza („Biul. Hist. Sztuki” XLIII, nr 4, 1981)
zabrakło pewnych drobnych, acz istotnych informacji.
Otóż rozważania swoje oparłam głównie na pracy Ger-
ttiain Hediarda, pominęłam natomiast Loysa Delteila, badacza
technik graficznych, który w wielotomowych opracowaniach
dorobku artystów francuskich zawarł niemal całe kom-
pendium wiedzy o dziewiętnastowiecznej grafice tego kraju.
Mam tutaj na myśli dwudziestotomowe dzieło Delteila pod
Hazwą Le Peintre — Graueur Illustre, wydane w Paryżu
Mr latach 1906-—10. Nieco później powstała praca tegoż
autora zatytułowana Manuel de L'Amateur d‘Estampes des
XlX-e et XX-e silcles (1801—1924), Paris 1925. W obu,
opierając się w dużej mierze na katalogu dzieł Corota, sporzą-
dzonym przez Alfreda Robaut, autor zawarł istotne uwagi,
dotyczące cliche verre. Także Curt Glaser w pracy Die Graphik
der Neuzeit, wydanej w Berlinie w 1922 r., zajął się krótko
techniką, jak czytamy, „Glasklische”. Nie mamy jednak
Pewności, o wątpliwościach tych wspomniałam w artykule,
czy Schulz znał owe publikacje. Pewność natomiast (negatyw-
ną) możemy mieć tylko w przypadku publikacji późniejszych
(Schulz zginął w roku 1942). Ostatnią z nich pozostaje
artykuł Jeana Bailly-Herzberga, ogłoszony w marcu 1975
h>ku w „Connaissance des Arts” jako Les cliches verre de
Corot.
Przytaczam te pozycje, nie wszystkie przecież dobrze
znane, aby wykazać, że materiał pióra Hediarda pozostaje
^śród nich — czy też na ich tle — najbardziej wnikliwym
i wyczerpującym. Przez to jest cenny i godzien przypomnienia.
Stąd mój wybór.
Przy okazji podkreślić warto, że prace Schulza spoty-
kały się z rozmaitą kwalifikacją ze strony badaczy, spo-
rządzających ich naukową dokumentację (choćby w muzeach,
będących właścicielami egzemplarzy Xięgi Bałwochwalczej).
Zwykle uciekano od określenia autorskiego, podejmując
niejednokrotnie próby tłumaczenia terminu na język polski,
często o charakterze wyjaśniającym. Raz jest to wspomniana
„witrografia” (Muzeum Narodowe, Kraków), a kiedy indziej
„heliografika” (Muzeum Narodowe, Warszawa). W literatu-
rze niefachowej czytamy natomiast — humorystycznie —
o „diapografiach” (S.I. Witkiewicz, Wywiad z Brunonem
Schulzem, „Tygodnik Illustrowany” 1935, nr 5) i — całkiem
mylnie — o „litografiach” (Z. Nałkowska, Z „Dzienników".
Bruno Schulz, oprać. H. Kirchner, „Twórczość” 1974, nr 12).
Na koniec — uznając Schulza za jedynego konsekwentne-
go artystę wiernego cliche verre, świadomie pominęłam epizod
eksperymentu Karola Hillera ze zbliżoną do omawianej
techniką. Irenie Jakimowicz (której dopiero teraz mam okazję
podziękować za list z 7 maja 1977 roku, co niniejszym czynię)
zawdzięczam informację, że Hiller z przygotowanej uprzednio
kliszy szklanej otrzymywał odbitki nie przy pomocy farby
drukarskiej, jak w klasycznych technikach graficznych, ale
sposobem fotograficznym na światłoczułym papierze. O ile
dla tego z kolei procesu słuszny jest termin „heliografika”
i co istotnie owa metoda ma wspólnego z Schulzową —
trudno stwierdzić.
Małgorzata Kitowska
Zamieszczony w „Biuletynie Historii Sztuki” (XLIII,
1981, nr 1) dwugłos polemiczny w sprawie artykułu K. Bia-
toskórskiej o wynikach badań w Wąchocku („Biul. Hist.
Sztuki” XLI, 1979, nr 2) niewątpliwie bulwersujący w swych
teściach, skłania mnie do przedstawienia niektórych związa-
nych z tym faktów.
Istotnym punktem wzmiankowanej polemiki jest kwestia
zespołowości i kompleksowości badań. Całkowicie niepodwa-
żalny wydaje się fakt, że pracami wykopaliskowymi
może kierować tylko archeolog. W badaniach, które ujawniają
r°likty architektury, niezbędną jest konsultacja eksperta-
■architekta, wskazane jest nawet, aby archeolog był specja-
listą z danego okresu, im wyższej zaś klasy jest obiekt, tym
Miększym doświadczeniem powinien on dysponować. W po-
łciu badań mieszczą się bowiem różne zabiegi i czynności,
takie jak: rozeznanie stratygrafii stanowiska i opracowanie
masowego materiału zabytkowego (przede wszystkim ce-
ramiki), decyzje co do wyboru sposobu kopania, zanotowanie
obserwacji w czasie eksploracji itp. — które wynikają z warsz-
tatu archeologa i których nie można się nauczyć jedynie
obserwując „jak to się robi”.
Z powyższych uwag wynika jasno, żo dyplom historyka
sztuki nie uprawnia do prowadzenia samodzielnych prac wy-
kopaliskowych. Nie znaczy to jednak, że rola jego
przy badaniach i możliwości interpretacji znalezisk
są mniejsze. Są po prostu inne, gdyż opierają się na odmien-
nym materiale wyjściowym.
Jak sprawa zespołowości badań przedstawiała się w Wą-
chocku, obiekcie przewyższającym klasą inne zabytki? Ba-
245