SAMOTNOŚĆ DŁUGODYSTANSOWCA
- ELEMENTARZE
JAROSŁAWA MODZELEWSKIEGO
„W konieczności jest cos piękniejszego, bar-
dziej dramatycznego niż w wyborze".
Jarosław Modzelewski
Cóż bardziej pouczającego od bycia świadkiem jak rewolucja - pod-
dana ewolucji - traci zęby i pazury, jej grymas łagodnieje, a agresja krzep-
nie w eleganckiej konwencji. Czeka to podobno wszystkich buntowni-
ków, nawet u artystów przychodzi to z wiekiem - choć nie gwarantuje
automatycznie głębi i dojrzałości wyrazu. Podobna ewolucja przydarzyła
się wielu polskim „dzikim”, którzy wczesne lata osiemdziesiąte egzorcy-
zmowali jaskrawą, wulgarną ekspresją, z czasem malując obrazy coraz
bardziej „muzealne” i dekoracyjne. Te złośliwości może najmniej należą
się Jarosławowi Modzelewskiemu z „Gruppy”, który - choć przyjaciel-
sko i ideowo związany z radykałami „nowej ekspresji” - o obrazach kole-
gów zwykł mawiać: „dzikie bazgroły”, przyznając wprost: „ja tego sposo-
bu malowania nie znosiłem”. Na tle ich pospiesznej, niedbałej sztuki,
swoją precyzją i opanowaniem przypominał długodystansowca wśród
sprinterów - z perspektywy czasu wybór konkurencji okazał się trafny.
Modzelewski, najspokojniejszy spośród polskich „ex-dzikich”, stał się
jednym z najciekawszych malarzy średniego - dziś już- pokolenia.
Napisano kiedyś, że jego malarstwo wypełnia lukę między Wróblew-
skim i Nowosielskim, między bytem przyziemnym a subtelnym, rzeczy-
wistością „ukrzesłowioną” a uduchowioną. W tym porównaniu nie ma
przesady - intrygująca, lapidarna figuracja Modzelewskiego jest bardzo
twórczą wersją realizmu, formuły przez wiele lat, jeśli me skompromito-
289
- ELEMENTARZE
JAROSŁAWA MODZELEWSKIEGO
„W konieczności jest cos piękniejszego, bar-
dziej dramatycznego niż w wyborze".
Jarosław Modzelewski
Cóż bardziej pouczającego od bycia świadkiem jak rewolucja - pod-
dana ewolucji - traci zęby i pazury, jej grymas łagodnieje, a agresja krzep-
nie w eleganckiej konwencji. Czeka to podobno wszystkich buntowni-
ków, nawet u artystów przychodzi to z wiekiem - choć nie gwarantuje
automatycznie głębi i dojrzałości wyrazu. Podobna ewolucja przydarzyła
się wielu polskim „dzikim”, którzy wczesne lata osiemdziesiąte egzorcy-
zmowali jaskrawą, wulgarną ekspresją, z czasem malując obrazy coraz
bardziej „muzealne” i dekoracyjne. Te złośliwości może najmniej należą
się Jarosławowi Modzelewskiemu z „Gruppy”, który - choć przyjaciel-
sko i ideowo związany z radykałami „nowej ekspresji” - o obrazach kole-
gów zwykł mawiać: „dzikie bazgroły”, przyznając wprost: „ja tego sposo-
bu malowania nie znosiłem”. Na tle ich pospiesznej, niedbałej sztuki,
swoją precyzją i opanowaniem przypominał długodystansowca wśród
sprinterów - z perspektywy czasu wybór konkurencji okazał się trafny.
Modzelewski, najspokojniejszy spośród polskich „ex-dzikich”, stał się
jednym z najciekawszych malarzy średniego - dziś już- pokolenia.
Napisano kiedyś, że jego malarstwo wypełnia lukę między Wróblew-
skim i Nowosielskim, między bytem przyziemnym a subtelnym, rzeczy-
wistością „ukrzesłowioną” a uduchowioną. W tym porównaniu nie ma
przesady - intrygująca, lapidarna figuracja Modzelewskiego jest bardzo
twórczą wersją realizmu, formuły przez wiele lat, jeśli me skompromito-
289