254
RENÉ HUYGHE
się do podobnego skupienia uczucia w obliczu kobiety: był to Francuz,
Georges de la Tour. Vermeer od dawna pozostawił pożądanie daleko za
sobą. A zresztą czymże innym może być ten mały, kobiecy świat, jeśli nie
jego kręgiem rodzinnym, kręgiem jego bliskich; te dziewczynki i dziew-
czyny kogóż innego mogą być córkami, jeśli nie jego samego? Był zbyt
ubogi - i zbyt powolny w pracy - aby zatrudniać inne modelki. Pośrodku
tego małego świata, przezroczystego i melodyjnego jak kryształ, mógłby
znaleźć się sam Vermeer, marzący i nieco melancholijny, podobny do
owego kawalera, który wstrzymując oddech, przysłuchuje się grającej na
wirginale dziewczynie o twarzy rysującej się w odbiciu lustra. Dziewczy-
na ta, podobna do dziewczyny z Wnętrza Valéry’ego, która także
...Wsącza swoją kobiecość pomiędzy te ściany
I stąpając na palcach przez moją zadumę,
Jak szkło, przez które słońca blask przenika, umie
Przejść pośród moich spojrzeń nie rzucając cienia
I nie burząc ustroju czystego myślenia.
- nie burzy ścisłego ustroju kompozycji vermeerowskiej, w którą wprowa-
dza życie, ale i niepokój.
Lecz jakie życie nada Vermeer tym wybranym przez siebie istotom,
w jakie działania je wciągnie? Czymże innym z kolei mogą być zadania,
jakie każe im wypełniać, jeśli nie najbardziej odkrywczą projekcją jego
skłonności osobistych? Otóż po pierwszych trzech młodzieńczych obra-
zach, w których trwają jeszcze poszukiwania, Vermeer rozpoczyna swe
dzieło od Śpiącej. Jak odległy od tych niewielkich, jasnych, zamkniętych
pokojów wydaje się porywczy zgiełk Rubensa, burza miłości, podniosłości
i walki, lub namiętne natężenie Rembrandta, gwałtowny atak światła
próbującego przebić ciemności! Okno zrazu bywa jeszcze uchylone, ale
nie pozwala spojrzeniu umknąć w jakikolwiek krajobraz; można przez
nie dostrzec zaledwie - i to raz tylko, w Szlachcicu i damie przy szpinecie
— błękit nieba. Nie ma tu zupełnie tych rozwartych na oścież drzwi, przez
które Pieter de Hooch przepuszcza naszą ciekawość w amhladę izb i ko-
rytarzy. Wszystko jest zamknięte. Wszystko spoczywa wewnątrz siebie.
Nasza uwaga nie może się nigdzie wymknąć; obraz stanowi dla niej, jak
dla perspektywy i światła, ośrodek przyciągania. Okno rychło zostaje za-
mknięte. Nic nie może umknąć trwającej w skupieniu, nieprzerwanej
grawitacji.
Słońce przesuwa się po ścianie łagodnie, spokojnie, z cierpliwą regu-
larnością godzin. Ludzie, którzy na początku snuli rozmowy, śmiali się
nawet, zamilkną. Zostaną obdarzeni swobodą wykonywania tych wszy-
stkich niemych czynności, które pochłaniają umysł, odprężając go jedno-
cześnie: będą pisać, ważyć w ręku perły, podziwiać je w lustrze, spoglą-
RENÉ HUYGHE
się do podobnego skupienia uczucia w obliczu kobiety: był to Francuz,
Georges de la Tour. Vermeer od dawna pozostawił pożądanie daleko za
sobą. A zresztą czymże innym może być ten mały, kobiecy świat, jeśli nie
jego kręgiem rodzinnym, kręgiem jego bliskich; te dziewczynki i dziew-
czyny kogóż innego mogą być córkami, jeśli nie jego samego? Był zbyt
ubogi - i zbyt powolny w pracy - aby zatrudniać inne modelki. Pośrodku
tego małego świata, przezroczystego i melodyjnego jak kryształ, mógłby
znaleźć się sam Vermeer, marzący i nieco melancholijny, podobny do
owego kawalera, który wstrzymując oddech, przysłuchuje się grającej na
wirginale dziewczynie o twarzy rysującej się w odbiciu lustra. Dziewczy-
na ta, podobna do dziewczyny z Wnętrza Valéry’ego, która także
...Wsącza swoją kobiecość pomiędzy te ściany
I stąpając na palcach przez moją zadumę,
Jak szkło, przez które słońca blask przenika, umie
Przejść pośród moich spojrzeń nie rzucając cienia
I nie burząc ustroju czystego myślenia.
- nie burzy ścisłego ustroju kompozycji vermeerowskiej, w którą wprowa-
dza życie, ale i niepokój.
Lecz jakie życie nada Vermeer tym wybranym przez siebie istotom,
w jakie działania je wciągnie? Czymże innym z kolei mogą być zadania,
jakie każe im wypełniać, jeśli nie najbardziej odkrywczą projekcją jego
skłonności osobistych? Otóż po pierwszych trzech młodzieńczych obra-
zach, w których trwają jeszcze poszukiwania, Vermeer rozpoczyna swe
dzieło od Śpiącej. Jak odległy od tych niewielkich, jasnych, zamkniętych
pokojów wydaje się porywczy zgiełk Rubensa, burza miłości, podniosłości
i walki, lub namiętne natężenie Rembrandta, gwałtowny atak światła
próbującego przebić ciemności! Okno zrazu bywa jeszcze uchylone, ale
nie pozwala spojrzeniu umknąć w jakikolwiek krajobraz; można przez
nie dostrzec zaledwie - i to raz tylko, w Szlachcicu i damie przy szpinecie
— błękit nieba. Nie ma tu zupełnie tych rozwartych na oścież drzwi, przez
które Pieter de Hooch przepuszcza naszą ciekawość w amhladę izb i ko-
rytarzy. Wszystko jest zamknięte. Wszystko spoczywa wewnątrz siebie.
Nasza uwaga nie może się nigdzie wymknąć; obraz stanowi dla niej, jak
dla perspektywy i światła, ośrodek przyciągania. Okno rychło zostaje za-
mknięte. Nic nie może umknąć trwającej w skupieniu, nieprzerwanej
grawitacji.
Słońce przesuwa się po ścianie łagodnie, spokojnie, z cierpliwą regu-
larnością godzin. Ludzie, którzy na początku snuli rozmowy, śmiali się
nawet, zamilkną. Zostaną obdarzeni swobodą wykonywania tych wszy-
stkich niemych czynności, które pochłaniają umysł, odprężając go jedno-
cześnie: będą pisać, ważyć w ręku perły, podziwiać je w lustrze, spoglą-