13
Nic więc dziwnego, że kiedy w 1990 roku szukano najlepszego kandy-
data na nowego dyrektora poznańskiego Muzeum Narodowego, to prof.
Kalinowski był jedynym i powszechnie popieranym kandydatem na to
stanowisko. Powrócił w miejsce, od którego zaczęła się Jego naukowa ka-
riera.
Praca w Muzeum była niewątpliwie dla Profesora zajmująca i absor-
bująca, wymuszała zarazem nowe wyzwania. Instytut pozostał na dal-
szym planie, choć Profesor w dalszym ciągu prowadził seminaria i zaję-
cia. To, co było dobre dla muzeum, odbierało Profesora Instytutowi. Nowe
spojrzenie, wyrwanie z marazmu, uruchomienie dobrego wydawnictwa,
cenione wystawy, zdawały się zapowiadać same tłuste lata dla poznań-
skiego Muzeum Narodowego. Muzeum niosło wiele pokus, od których
trudno się było uwolnić. Profesor pozwalał być odważnym i był otwarty
na zmiany. Popierał wymianę z zagranicznymi ośrodkami. Sam też wcho-
dził mocno w muzealniczą robotę. Jego wystawa „Teatr i mistyka” była
wydarzeniem artystycznym. Muzeum ożyło. Kiedy w 1995 r. doszło do
konfliktu dyrektora z ministerstwem, uzyskał poparcie zarówno muzeal-
ników, jak i poznańskiego środowiska historyków sztuki. W tym samym
roku z inicjatywy Muzeum Narodowego i Instytutu Historii Sztuki UAM
zorganizowano Profesorowi w gmachu muzeum benefis. Profesor Labuda,
ówczesny dyrektor Instytutu, w mowie spytał retorycznie: „Jak na to
wszystko znajdowałeś czas, Konstanty”, a prof. Chrzanowski, prezes
SHS, stwierdził odnośnie do badań nad sztuką Śląska: „Bez Kocia ani
rusz”.
Kierowanie muzeum wymagało rozwiązania ważnego problemu, który
Profesor uważał za sprawę honorową. Było to dokończenie budowy nowe-
go gmachu muzealnego, a więc dokonanie tego, czego przez 30 lat nie
udało się Jego poprzednikom. Miało to być - i tak się stało - uwieńcze-
niem starań Profesora o wyrwanie poznańskiego muzeum z zaściankowe-
go zasklepienia.
Patrząc z perspektywy czasu, trudności, które pojawiały się w Muze-
um, a zwłaszcza wokół budowy nowego gmachu, było za dużo. Przy kłopo-
tach finansowych muzeum narastały konflikty wewnętrzne. Patrzącym -
podobnie jak i ja - na ówczesne wydarzenia z boku, decyzje Profesora
trudno było zrozumieć. Dobrze pamiętam, że kiedy w 1997 r. - zgodnie z
wcześniejszymi ustaleniami z Profesorem - odchodziłem z Muzeum po
przeprowadzeniu reorganizacji Gabinetu Rycin, powiedziałem Mu w cza-
sie jednej z rozmów, że najbliższe lata Jego muzealnego dyrektorowania
widzę w ciemnych barwach. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że Jego
wizja muzeum nie przewidywała czarnego scenariusza. Być może kon-
flikt muzealny wydawał się - wobec wagi problemów, jakie niosła za sobą
budowa nowego gmachu - mało istotny.
Nic więc dziwnego, że kiedy w 1990 roku szukano najlepszego kandy-
data na nowego dyrektora poznańskiego Muzeum Narodowego, to prof.
Kalinowski był jedynym i powszechnie popieranym kandydatem na to
stanowisko. Powrócił w miejsce, od którego zaczęła się Jego naukowa ka-
riera.
Praca w Muzeum była niewątpliwie dla Profesora zajmująca i absor-
bująca, wymuszała zarazem nowe wyzwania. Instytut pozostał na dal-
szym planie, choć Profesor w dalszym ciągu prowadził seminaria i zaję-
cia. To, co było dobre dla muzeum, odbierało Profesora Instytutowi. Nowe
spojrzenie, wyrwanie z marazmu, uruchomienie dobrego wydawnictwa,
cenione wystawy, zdawały się zapowiadać same tłuste lata dla poznań-
skiego Muzeum Narodowego. Muzeum niosło wiele pokus, od których
trudno się było uwolnić. Profesor pozwalał być odważnym i był otwarty
na zmiany. Popierał wymianę z zagranicznymi ośrodkami. Sam też wcho-
dził mocno w muzealniczą robotę. Jego wystawa „Teatr i mistyka” była
wydarzeniem artystycznym. Muzeum ożyło. Kiedy w 1995 r. doszło do
konfliktu dyrektora z ministerstwem, uzyskał poparcie zarówno muzeal-
ników, jak i poznańskiego środowiska historyków sztuki. W tym samym
roku z inicjatywy Muzeum Narodowego i Instytutu Historii Sztuki UAM
zorganizowano Profesorowi w gmachu muzeum benefis. Profesor Labuda,
ówczesny dyrektor Instytutu, w mowie spytał retorycznie: „Jak na to
wszystko znajdowałeś czas, Konstanty”, a prof. Chrzanowski, prezes
SHS, stwierdził odnośnie do badań nad sztuką Śląska: „Bez Kocia ani
rusz”.
Kierowanie muzeum wymagało rozwiązania ważnego problemu, który
Profesor uważał za sprawę honorową. Było to dokończenie budowy nowe-
go gmachu muzealnego, a więc dokonanie tego, czego przez 30 lat nie
udało się Jego poprzednikom. Miało to być - i tak się stało - uwieńcze-
niem starań Profesora o wyrwanie poznańskiego muzeum z zaściankowe-
go zasklepienia.
Patrząc z perspektywy czasu, trudności, które pojawiały się w Muze-
um, a zwłaszcza wokół budowy nowego gmachu, było za dużo. Przy kłopo-
tach finansowych muzeum narastały konflikty wewnętrzne. Patrzącym -
podobnie jak i ja - na ówczesne wydarzenia z boku, decyzje Profesora
trudno było zrozumieć. Dobrze pamiętam, że kiedy w 1997 r. - zgodnie z
wcześniejszymi ustaleniami z Profesorem - odchodziłem z Muzeum po
przeprowadzeniu reorganizacji Gabinetu Rycin, powiedziałem Mu w cza-
sie jednej z rozmów, że najbliższe lata Jego muzealnego dyrektorowania
widzę w ciemnych barwach. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że Jego
wizja muzeum nie przewidywała czarnego scenariusza. Być może kon-
flikt muzealny wydawał się - wobec wagi problemów, jakie niosła za sobą
budowa nowego gmachu - mało istotny.