Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Rocznik Historii Sztuki — 43.2018

DOI article:
Gzell, Sławomir: Place Grunwaldzki i Narutowicza w Warszawie – odmienne realizacje przestrzeni publicznej. Historia i dzień dzisiejszy
DOI Page / Citation link: 
https://doi.org/10.11588/diglit.45167#0145

DWork-Logo
Overview
loading ...
Facsimile
0.5
1 cm
facsimile
Scroll
OCR fulltext
144

SŁAWOMIR GZELL

epoka pochodów, plac został zamieniony w parking i miejsce prowadzenia handlu. Średnio dwa razy do
roku na jego części odbywa się huczna impreza o charakterze ludycznym. Miała tu także miejsce Msza
Papieska.
Wydaje się, że formalna odrębność każdego z warszawskich placów jest ich siłą. Tworząc połączo-
ny układ (możliwy do odczytania w planie miasta), dają przechodniom szansę na oglądanie rozmaitych
wnętrz miejskich oraz na lokowanie różnych usług dla mieszkańców. Dzięki temu może się kształtować
tożsamość takich miejsc. Może to nastąpić wtedy, gdy mamy do czynienia z placem w najbardziej potocz-
nym znaczeniu tego słowa, to znaczy powinien on być łatwym do odczytania fragmentem przestrzeni,
ograniczonym ścianami o wysokości odpowiedniej do jego rozległości. Odpowiedniej, to znaczy takiej,
w której wysokość ściany ma się do dłuższego wymiaru podłogi mniej więcej jak 1 : 3. Taki jest Rynek
Starego Miasta, najbardziej klasyczny przykład wnętrza miejskiego w Warszawie. Podobne proporcje
mają place Konstytucji i Zbawiciela, do zaakceptowania pod tym względem są jeszcze place Hallera
i Szembeka. Innym placom warszawskim brak odpowiednich proporcji, chociaż niektóre z nich mają inne
walory. Dodać trzeba, że większość z tych miejsc pełni rolę zworników miejskiego transportu, co odbija
się niekorzystnie na ich przestrzeni i prawie całkowicie wyklucza swobodne, piesze poruszanie się po
nich. Bywa też odwrotnie, ogromny ruch (tyle że pieszy) pozwala na niezwracanie uwagi na niekorzystne
rozwiązania przestrzenne i akceptację tego miejsca, właśnie jako placu.
Całkowitym przeciwieństwem Rynku Staromiejskiego jest tak zwana Patelnia w narożniku ulicy
Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich. Plac ten formalnie nie istnieje, choć fizycznie jest. Powstał przy-
padkowo w miejscu przesiadkowym między liniami tramwajowymi i autobusowymi, linią metra łączącą
północ i południe miasta, liniami kolei dojazdowych i dalekobieżnych. Mimo że leży w pobliżu naj-
ważniejszego skrzyżowania dwóch głównych ulic miasta, łączącego je ronda i nad stacją metra, sprawia
wrażenie tymczasowości i przestrzennego bałaganu. Ścianami tego placu (?) są: pawilon z wejściami do
metra, w nieprzemyślany sposób zaplanowane byle jakie schody i betonowa ściana oporowa z otworem,
okazującym się wejściem pod rondo, czyli do przystanków tramwajowych i autobusowych. Ale może
dlatego właśnie w tym kompletnie niereprezentacyjnym miejscu mieszkańcy Warszawy czują sie jak u sie-
bie, bo to oni swoimi aktywnościami nadają Patelni swoisty urok miejsca pełnego życia. Wypełniają go
handlarze z najdziwniejszymi towarami, grający na „instrumentach” swojej konstrukcji, rozdający ulotki,
alkoholicy, przybysze z prowincji, duszpasterze, w tym amerykańscy mormoni w białych koszulach, kapela
grająca piosenki Grzesiuka, od czasu do czasu zbierający podpisy pod politycznymi hasłami i zupełnie
nieoczekiwanie elegancka apteka. Obok przepływają fale spieszących się przechodniów, wszystko na tle
zmieniających się murali malowanych na ścianie oporowej. Tworzywem tego miejsca są zmieniające się
przejawy miejskiego życia. Przypomina ono w tym tak zwaną Marszałkowską parterową (czyli szereg
ocalałych z wojny parterów budynków), gdzie siedemdziesiąt lat temu toczyło się życie miasta. Historia
miejsca zatoczyła kolo.
Jest zadziwiające, że podobnym powodzeniem jak Patelnia cieszy się plac nazywany Europejskim,
choć także jemu nikt oficjalnie nazwy nie nadał. Jest to de facto przejście pomiędzy dwoma narożnikami
kwartału w dzielnicy Wola, obramowanego ulicami Towarową, Grzybowską, Wronią i Łucką, częściowo
flankowane nowymi budynkami półokrągłymi w planie, a częściowo tyłami starych kamienic. Na środku
przejścia stoi dominanta założenia, czyli wieżowiec Warsaw Spire (nie wiadomo, dlaczego płaskie zakoń-
czenie budynku określone zostało jako spire - co oznacza strzelistą wieżę, zwężające się zwieńczenie,
a nie tower - co oznacza wieżę z płaskim zakończeniem). Ten niby-plac to po prostu przepływająca
wokół wieżowca przestrzeń, przy nim przesadnie zawężona i tworząca nieprzyjemny kanion, nieco dalej,
gdy staniemy tyłem do nowych budynków, ale tuż pod nimi, przesadnie szeroka i pełna przypadkowych
obiektów. Sam wieżowiec, słusznie uważany za dzieło architektoniczne, swoją urodą paradoksalnie pod-
kreśla brak pomysłu na rozwiązanie jego najbliższego otoczenia. To przykład, jak bardzo brakuje w War-
szawie tego, co nazywamy projektowaniem urbanistycznym, czego nie dostrzegają ani władze miasta, ani
inwestorzy. Jest to miejsce straconej szansy na stworzenie nowego miejskiego placu, choć projekty takie
(studialne) istnieją.
 
Annotationen