Portrety „ad naturam" warszawskiego okresu Bellotta
81
Nadszedł wreszcie moment, by zatrzymać się nad wspaniałym widokiem Warszawy z Wisłą,
po ostatnich zabiegach konserwatorskich73 jeszcze bardziej zachwycającym.
Król, którego twarz poddano w znacznej części renowacji, by wynagrodzić stare szkody wy-
rządzone przez damnatio memoriae, nie ukrywa swej przedwczesnej otyłości, rysującej się pod
brązowym, spacerowym ubraniem. Rozparty wygodnie w niemal niewidocznym fotelu, uniesioną
ręką wskazuje wspaniałą sylwetę miasta, które rozciąga się za jego plecami, na przeciwległym
brzegu rzeki. Jednocześnie jednak kieruje wzrok widza ku stojącej w pobliżu, w zadziwiający
sposób ignorowanej w opisach obrazu, postaci mężczyzny w średnim wieku, trzymającego na
smyczy psa i z szacunkiem zwracającego się w stronę monarchy. Tajemnicza osobistość z długi-
mi, podkręconymi wąsami, ubrana jest po wojskowemu, z perłowo-szarą kamizelką, czerwonymi
pończochami, zielonym pasem i przewieszoną przez ramię skórzaną torbą z odciskiem inicjałów
królewskich. Któż to może być, jeśli nie Henrich Butzau74, saski hajduk Stanisława Augusta
i jego wierny adiutant połowy? Symbolem owej wierności jest pies, który padł ofiarą konfedera-
tów barskich podczas tragikomicznego porwania króla 3 listopada 177175. Umieszczenia na obra-
zie postaci Butzaua w takim miejscu, że niezwykły gest monarchy w kierunku stolicy staje się
także oznaką wdzięczności wobec wiernego adiutanta polowego - podtrzymuję tę identyfikację,
mimo iż na wystawionej mu później neoklasycznej steli grobowej umieszczono przesłodzony
wizerunek starannie ogolonej twarzy76 - nie można wytłumaczyć inaczej jak poleceniem króla
wydanym malarzowi zaraz po śmierci Saksończyka, która nastąpiła w rok po ukończeniu płót-
na77.Wreszcie sam Bellotto i jego rodzina. Zauważano dotąd tu i ówdzie, że w portretach Bellotta
realizm przedstawienia nie zawsze idzie w parze z prawdą, podobnie jak w przypadku wedut
architektonicznych i pejzaży. Piszę te słowa, myśląc o autoportrecie Bellotta na omawianym obra-
zie. Twarz malarza wydaje się tak wychudzona, a jego rysy tak ostre, że żadną miarą nie można
w nim rozpoznać mężczyzny o nadmiernej tuszy z autoportretu w stroju patrycjusza weneckiego
(il.l), zaledwie pięć lat wcześniejszego, ani krępej postaci o cofniętym czole i podwójnym pod-
bródku widocznej na sześć lat późniejszej Elekcji Stanisława Augusta, żeby nie wspomnieć pyza-
tej fizjonomii autorstwa Bacciarellego z Wjazdu Jerzego Ossolińskiego do Rzymu78. Tak czy
inaczej, poczynając od autoportretu drezdeńskiego pojęcie, jakie mamy o wyglądzie fizycznym
Bellotta odpowiada osobie korpulentnej. Pomiędzy postaciami ożywiającymi wedutę z tarasem
Zamku Królewskiego79 znajduje się stojący nieopodal maneżu mężczyzna wskazujący coś laską
(il.6). Zarówno ze względu na jego cechy fizyczne jak i postawę sygnalizowałem swego czasu, że
może to być autoportret80, o czym dziś jestem jeszcze bardziej przekonany. W tej kwestii odsyłam
dla porównania do wcale nie krótkiego opisu owego obrazu w katalogu wystawy wenecko - ame-
rykańskiej. Powróćmy jednak do wielkiej weduty Warszawy widzianej od strony Pragi, gdzie
malarz stoi przed obrazem z pędzlem w ręce, choć „nie maluje w istocie, jak się zawsze uważało
i nadal uważa"81, co nie byłoby nawet możliwe zważywszy brak sztalugi82 , i co zostało dokładnie
wyjaśnione w katalogu wspomnianej wystawy. Jeśli Bellotto trzyma pędzel, to nie po to, by malo-
wać, ale by napisać datę. Demonstrowany królowi obraz podtrzymuje dwóch młodzieńców,
z których jeden został rozpoznany jako syn malarza Lorenzo, a drugiego jednomyślnie uznano za
Hermanma Karla De Pertheesa z Drezna, geografa Stanisława Augusta i zięcia wenecjanina, oże-
nionego z jego starszą córką Marią Józefą. Powiększona twarz De Pethreesa pojawia się w zwier-
ciadlanym odbiciu w pięknym, wspomnianym wyżej fragmencie Widoku Ujazdowa i Łazienek,
przedstawiającym parę kochanków (il. 7). Z nutką uczucia Bellotto umieścił zięcia i córkę poza
kontekstem logicznym i perspektywicznym obrazu, co nasuwa myśl o ponownym opracowaniu
uprzednio wykonanego rysunku z natury. Odnośnie Marii Józefy i Karla, poślubionych prawdo-
podobnie w 1768 lub 1769, wyznaję, iż kusiło mnie i nadal kusi, by widzieć dwójkę ich dzieci
w towarzystwie polskiej służącej na środkowej partii obrazu Krakowskie Przedmieście w stronę
Kolumny Zygmunta (il. 8), a to dzięki większej dbałości i wyrazistości rysunku i oświetlenia,
z jaką te trzy postaci zostały namalowane w porównaniu z innymi.
Po śmierci Bernarda w 1780 roku De Perthees został głową rodziny Bellottów i przeniósł się
do Wilna, zabierając z sobą starego sługę i factotum weneckiego „Checo", tj Francesca, który
81
Nadszedł wreszcie moment, by zatrzymać się nad wspaniałym widokiem Warszawy z Wisłą,
po ostatnich zabiegach konserwatorskich73 jeszcze bardziej zachwycającym.
Król, którego twarz poddano w znacznej części renowacji, by wynagrodzić stare szkody wy-
rządzone przez damnatio memoriae, nie ukrywa swej przedwczesnej otyłości, rysującej się pod
brązowym, spacerowym ubraniem. Rozparty wygodnie w niemal niewidocznym fotelu, uniesioną
ręką wskazuje wspaniałą sylwetę miasta, które rozciąga się za jego plecami, na przeciwległym
brzegu rzeki. Jednocześnie jednak kieruje wzrok widza ku stojącej w pobliżu, w zadziwiający
sposób ignorowanej w opisach obrazu, postaci mężczyzny w średnim wieku, trzymającego na
smyczy psa i z szacunkiem zwracającego się w stronę monarchy. Tajemnicza osobistość z długi-
mi, podkręconymi wąsami, ubrana jest po wojskowemu, z perłowo-szarą kamizelką, czerwonymi
pończochami, zielonym pasem i przewieszoną przez ramię skórzaną torbą z odciskiem inicjałów
królewskich. Któż to może być, jeśli nie Henrich Butzau74, saski hajduk Stanisława Augusta
i jego wierny adiutant połowy? Symbolem owej wierności jest pies, który padł ofiarą konfedera-
tów barskich podczas tragikomicznego porwania króla 3 listopada 177175. Umieszczenia na obra-
zie postaci Butzaua w takim miejscu, że niezwykły gest monarchy w kierunku stolicy staje się
także oznaką wdzięczności wobec wiernego adiutanta polowego - podtrzymuję tę identyfikację,
mimo iż na wystawionej mu później neoklasycznej steli grobowej umieszczono przesłodzony
wizerunek starannie ogolonej twarzy76 - nie można wytłumaczyć inaczej jak poleceniem króla
wydanym malarzowi zaraz po śmierci Saksończyka, która nastąpiła w rok po ukończeniu płót-
na77.Wreszcie sam Bellotto i jego rodzina. Zauważano dotąd tu i ówdzie, że w portretach Bellotta
realizm przedstawienia nie zawsze idzie w parze z prawdą, podobnie jak w przypadku wedut
architektonicznych i pejzaży. Piszę te słowa, myśląc o autoportrecie Bellotta na omawianym obra-
zie. Twarz malarza wydaje się tak wychudzona, a jego rysy tak ostre, że żadną miarą nie można
w nim rozpoznać mężczyzny o nadmiernej tuszy z autoportretu w stroju patrycjusza weneckiego
(il.l), zaledwie pięć lat wcześniejszego, ani krępej postaci o cofniętym czole i podwójnym pod-
bródku widocznej na sześć lat późniejszej Elekcji Stanisława Augusta, żeby nie wspomnieć pyza-
tej fizjonomii autorstwa Bacciarellego z Wjazdu Jerzego Ossolińskiego do Rzymu78. Tak czy
inaczej, poczynając od autoportretu drezdeńskiego pojęcie, jakie mamy o wyglądzie fizycznym
Bellotta odpowiada osobie korpulentnej. Pomiędzy postaciami ożywiającymi wedutę z tarasem
Zamku Królewskiego79 znajduje się stojący nieopodal maneżu mężczyzna wskazujący coś laską
(il.6). Zarówno ze względu na jego cechy fizyczne jak i postawę sygnalizowałem swego czasu, że
może to być autoportret80, o czym dziś jestem jeszcze bardziej przekonany. W tej kwestii odsyłam
dla porównania do wcale nie krótkiego opisu owego obrazu w katalogu wystawy wenecko - ame-
rykańskiej. Powróćmy jednak do wielkiej weduty Warszawy widzianej od strony Pragi, gdzie
malarz stoi przed obrazem z pędzlem w ręce, choć „nie maluje w istocie, jak się zawsze uważało
i nadal uważa"81, co nie byłoby nawet możliwe zważywszy brak sztalugi82 , i co zostało dokładnie
wyjaśnione w katalogu wspomnianej wystawy. Jeśli Bellotto trzyma pędzel, to nie po to, by malo-
wać, ale by napisać datę. Demonstrowany królowi obraz podtrzymuje dwóch młodzieńców,
z których jeden został rozpoznany jako syn malarza Lorenzo, a drugiego jednomyślnie uznano za
Hermanma Karla De Pertheesa z Drezna, geografa Stanisława Augusta i zięcia wenecjanina, oże-
nionego z jego starszą córką Marią Józefą. Powiększona twarz De Pethreesa pojawia się w zwier-
ciadlanym odbiciu w pięknym, wspomnianym wyżej fragmencie Widoku Ujazdowa i Łazienek,
przedstawiającym parę kochanków (il. 7). Z nutką uczucia Bellotto umieścił zięcia i córkę poza
kontekstem logicznym i perspektywicznym obrazu, co nasuwa myśl o ponownym opracowaniu
uprzednio wykonanego rysunku z natury. Odnośnie Marii Józefy i Karla, poślubionych prawdo-
podobnie w 1768 lub 1769, wyznaję, iż kusiło mnie i nadal kusi, by widzieć dwójkę ich dzieci
w towarzystwie polskiej służącej na środkowej partii obrazu Krakowskie Przedmieście w stronę
Kolumny Zygmunta (il. 8), a to dzięki większej dbałości i wyrazistości rysunku i oświetlenia,
z jaką te trzy postaci zostały namalowane w porównaniu z innymi.
Po śmierci Bernarda w 1780 roku De Perthees został głową rodziny Bellottów i przeniósł się
do Wilna, zabierając z sobą starego sługę i factotum weneckiego „Checo", tj Francesca, który