Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Rocznik Muzeum Narodowego w Warszawie — 11.1967

DOI Heft:
Wspomienia o Muzeum Narodowym w Warszawie
DOI Artikel:
Marconi, Bohdan: Wspomnienia z lat 1939 - 1945
DOI Seite / Zitierlink: 
https://doi.org/10.11588/diglit.19549#0279

DWork-Logo
Überblick
loading ...
Faksimile
0.5
1 cm
facsimile
Vollansicht
OCR-Volltext
Na szczęście list pożegnalny, który wysłałem do żony przez Czerwony Krzyż, nie doszedł. W domu,
na Kopernika wszyscy wiedzieli, co nas czeka, z wyjątkiem moich najbliższych. Co zaszło,
że wyrok nie został wykonany, pomimo że powstańcy nie poddali się, trudno odgadnąć.

0 ile mi wiadomo, powstańcy odpowiedzieli delegatom, że Armia Krajowa jest regularną
armią i jeśli Niemcy pragną pertraktować, niech przyślą jako parlamentariuszy swoich ofi-
cerów.

Z wysłanych jako parlamentariuszy kilkunastu mężczyzn wróciło trzech, na pewną śmierć,
bo nie mogli przypuszczać, że wyrok nie będzie wykonany. Wśród nich był dr Wacław Jastrzębski,
znany i ceniony ginekolog.

Koło 7 sierpnia prawie wszyscy ludzie znajdujący się w Muzeum zostali wywiezieni. Nie
będę opisywał drogi z Alei 3-go Maja do Zieleniaka, nocy tam spędzonej i przybycia do punktu
zbornego w Pruszkowie. Weszliśmy za bramę razem ze Stasiem Gebethnerem, Leokadią Kauzi-
kówną, kierownikiem biura Muzeum, oraz jej matką i siostrą.

Jeszcze przed bramą zobaczyłem moją dawną znajomą, lek. dentystę, Wandę Różanowiczową,
stojącą w grupie polskiej Czerwonego Krzyża. Powiedziała mi, że pod ochroną Czerwonego
Krzyża mogę uciekać. Niosłem zawiniątka, być może najcenniejsze rzeczy i pamiątki, należące
do pań Kauzik, a nie wiedząc, gdzie nas wiozą, i czy te rzeczy nie będą dla nich niezbędne, zde-
cydowanie odmówiłem udziału w ucieczce.

Trzy dni trwała podróż w wagonach towarowych, nim zatrzymaliśmy się przy rampie, jak
okazało się, w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen-Oranienburg. Tu oddzielono kobiety

1 przesłano do Ravensbriick, gdzie Leokadia Kauzikówna i jej matka zmarły. Na drugi dzień
wezwany zostałem „na rewir" —■ do obozowego szpitala. Okazało się, że z kart prześwietleń rentge-
nowskich, którymi badano wszystkich nowoprzybyłych więźniów, wyłowił moje nazwisko
dr Wilhelm von Lonsdorf, o którym już wspominałem jako o zbieraczu dzieł sztuki. Jako wię-
zień zatrudniony w szpitalu pomagał w obozie nie tylko mnie, ale wszystkim Polakom, których
mu wskazałem. Starałem się odszukać go w Wiedniu po wojnie, ale bez rezultatu.

Od pierwszych chwil zajęli się naszym transportem dawniejsi jeńcy polscy, a wśród nich
znajomy mój Adam Arkuszewski „organizując" tj. zaspakajając nasze najpilniejsze potrzeby,
dostarczając np. chustki do nosa, przeważnie robione z podszewek ubrań.

W obozie rozłączono mnie z Gebethnerem już po kilku dniach. Okazało się, że władze obozu
dowiedziały się, że jestem skrzypkiem, i przeniesiono mnie do bloku tzw. Dyplomatów lub Mu-
zyków, gdzie mieścili się konsulowie i księża z okupowanych krajów oraz członkowie obozowej
orkiestry. Wśród członków orkiestry było sporo Polaków, częściowo przeniesionych z Oświęci-
mia, oraz Norwegów, którzy okazali się najlepszymi kolegami w tych potwornych warunkach.
Koncertowaliśmy w każdą niedzielę „strojąc" się w pasiaki, których na codzień brakło. Ale
musieliśmy asystować w czasie apelu przy wieszaniu naszych kolegów obozowych za drobne
nawet przewinienia.

Instrumenty były kiepskie, jak również kapelmistrz Niemiec, tak jak i my więzień. Graliśmy

18s

275
 
Annotationen