BÓG NIE ZOSTAŁ STRĄCONY
443
niego sceptycyzmu albo rozczarowania drogą, którą toczy się świat; bo-
wiem nigdy przedtem daleko posunięte idealizacje świata nie wpisywały
się równie ściśle w przekonanie żyjących w nim ludzi o własnym moral-
nym zaangażowaniu. Znów William Morris byłby tutaj dobrym przykła-
dem; albo Lenin w związku z egzekucją jego brata; albo też El Lissitzky,
gdy nagle i całkowicie porzucił zamiłowanie do swoich żydowskich korzeni.
Mówimy teraz o rewolucji jako o wydarzeniu w życiu klas nakłaniają-
cych - momencie straszliwej apostazji, który z pewnością potem może dać
siłę do podjęcia życiowego zadania. Absolutnie nie twierdzę, że tylko ta-
kie siły działały w roku 1917 albo dwudziestego piątego Vendemiaire’a;
wśród innych działały jednak również takie i wywoływały realne skutki:
myślę, że lekceważymy je na własne ryzyko. (Czynnikiem wewnętrznego
rozdarcia klas nakłaniających było widzenie siebie w pozycji odrębnej,
epifenomenalnej w stosunku do rewolucji, którą wyobrażały sobie one za-
wsze jako przychodzącą skądinąd, z zewnątrz albo z dołu - ze źródeł nie-
skażonych winą, którą próbowały z siebie zrzucić.) Rewolucja w sensie
podnoszonym przeze mnie stanowi specyficzną chorobę procesu cywiliza-
cyjnego i towarzyszącego mu dzieła formowania państwa. Jest produk-
tem „uwewnętrznienia instrukcji społecznych”, o którym pisał Elias.
Podobnie i nihilizm, oznaczający absolutne odrzucenie, całkowicie i raz
na zawsze, świata i jego wartości (nie tylko tych wartości, które akurat
cechują świat w danym momencie, ale w ogóle „świata” i „wartości” jako
takich, pojmowanych w każdym możliwym stosunku) - w nadziei, że ta-
ka negacja podziała leczniczo na kłopotliwe poczucie winy i odpowiedzial-
ności. Szaleńcze odrzucenie, sądząc z pozorów. Ale czasami jeden obłęd
wart jest drugiego.
A zatem, nihilizm i odpowiedzialność. Te dwie idee, jak się okazuje,
stanowiły oś organizującą dążenia UNOWIS-u w Witebsku. Dzięki temu,
że tablica propagandowa El Lissitzkiego tak zawzięcie wydobywa ich
wzajemną sprzeczność - Czerwony Kwadrat przeciw Czarnemu Kołu,
Stańki depo przeciw trzaskom ruchu bezprzedmiotowości - dzieło to po-
zostaje (i sądzę, że nadal pozostanie) estetycznie żywe.
Nihilizm i odpowiedzialność. A przede wszystkim - trzeci termin -
państwo. Państwo, nie rewolucja. Również w tym tkwi straszliwa, trwała
siła. Może się bowiem okazać, że szydercy mieli rację. Może „wiek rewo-
lucji” rzeczywiście dobiegł końca; i może nawet śmierć tej metafory nie
jest rzeczą złą. Może pojawi się jakaś przestrzeń oporu po drugiej stronie
nieskończonego tańca idealizacji i apostazji - powtórzeń roku drugiego.
Może się okazać, że najbardziej autentycznie proroczym stwierdzeniem
Marksa (tu z pewnością osiąga on szczyty swego utopizmu) była jego opi-
443
niego sceptycyzmu albo rozczarowania drogą, którą toczy się świat; bo-
wiem nigdy przedtem daleko posunięte idealizacje świata nie wpisywały
się równie ściśle w przekonanie żyjących w nim ludzi o własnym moral-
nym zaangażowaniu. Znów William Morris byłby tutaj dobrym przykła-
dem; albo Lenin w związku z egzekucją jego brata; albo też El Lissitzky,
gdy nagle i całkowicie porzucił zamiłowanie do swoich żydowskich korzeni.
Mówimy teraz o rewolucji jako o wydarzeniu w życiu klas nakłaniają-
cych - momencie straszliwej apostazji, który z pewnością potem może dać
siłę do podjęcia życiowego zadania. Absolutnie nie twierdzę, że tylko ta-
kie siły działały w roku 1917 albo dwudziestego piątego Vendemiaire’a;
wśród innych działały jednak również takie i wywoływały realne skutki:
myślę, że lekceważymy je na własne ryzyko. (Czynnikiem wewnętrznego
rozdarcia klas nakłaniających było widzenie siebie w pozycji odrębnej,
epifenomenalnej w stosunku do rewolucji, którą wyobrażały sobie one za-
wsze jako przychodzącą skądinąd, z zewnątrz albo z dołu - ze źródeł nie-
skażonych winą, którą próbowały z siebie zrzucić.) Rewolucja w sensie
podnoszonym przeze mnie stanowi specyficzną chorobę procesu cywiliza-
cyjnego i towarzyszącego mu dzieła formowania państwa. Jest produk-
tem „uwewnętrznienia instrukcji społecznych”, o którym pisał Elias.
Podobnie i nihilizm, oznaczający absolutne odrzucenie, całkowicie i raz
na zawsze, świata i jego wartości (nie tylko tych wartości, które akurat
cechują świat w danym momencie, ale w ogóle „świata” i „wartości” jako
takich, pojmowanych w każdym możliwym stosunku) - w nadziei, że ta-
ka negacja podziała leczniczo na kłopotliwe poczucie winy i odpowiedzial-
ności. Szaleńcze odrzucenie, sądząc z pozorów. Ale czasami jeden obłęd
wart jest drugiego.
A zatem, nihilizm i odpowiedzialność. Te dwie idee, jak się okazuje,
stanowiły oś organizującą dążenia UNOWIS-u w Witebsku. Dzięki temu,
że tablica propagandowa El Lissitzkiego tak zawzięcie wydobywa ich
wzajemną sprzeczność - Czerwony Kwadrat przeciw Czarnemu Kołu,
Stańki depo przeciw trzaskom ruchu bezprzedmiotowości - dzieło to po-
zostaje (i sądzę, że nadal pozostanie) estetycznie żywe.
Nihilizm i odpowiedzialność. A przede wszystkim - trzeci termin -
państwo. Państwo, nie rewolucja. Również w tym tkwi straszliwa, trwała
siła. Może się bowiem okazać, że szydercy mieli rację. Może „wiek rewo-
lucji” rzeczywiście dobiegł końca; i może nawet śmierć tej metafory nie
jest rzeczą złą. Może pojawi się jakaś przestrzeń oporu po drugiej stronie
nieskończonego tańca idealizacji i apostazji - powtórzeń roku drugiego.
Może się okazać, że najbardziej autentycznie proroczym stwierdzeniem
Marksa (tu z pewnością osiąga on szczyty swego utopizmu) była jego opi-