196
MIECZYSŁAW PORĘBSKI
52. Pablo Picasso, Akordeonista. Ceret. Lato 1911. 53. Pablo Picasso, Człowiek z fajką. Ceret, Lato 1911.
Nowy Jork, S. R. Guggenheim Muséum Zbiory prywatne
Wielościenność ich wydobywały ukośne pociągnięcia pędzla o miękkiej, scalającej powierzchnię „ku-
bów" fakturze i o zmiennej gradacji walorów rozjaśniającej jedne partie, gaszącej inne. Dawało to moż-
ność akcentowania ostrości krawędzi, a równocześnie sugerowania przestrzennych interwałów pomiędzy
poszczególnymi wielościanami. Całość przestrzennego układu scalały nie tylko rytmiczne rozbłyski
światła na sąsiadujących z sobą powierzchniach, ale i kolor nie wychodzący poza zawężoną gamę ugrów,
błękitnawych szarości i srebrzystej zielem, która wypełniała dystansy między większymi zgrupowaniami
wielościanów. W ten sposób obraz zaczynał się jakby od wszystkich krawędzi, wszystkich wierzchoł-
ków brył naraz. Każdy wierzchołek mógł być uważany za początek odrębnego układu, każdy przy-
porządkowywał sob'e pewien prosty kompleks krawędzi i płaszczyzn, który nie rozciągał się jednak
poza najbliższe sąsiedztwo, gubił się, przesłonięty innymi, równie niezależnymi, równie jak on „począt-
kowymi". Również i poszczególne krawędzie nie zawsze były doprowadzane do końca, niektóre
znikały w zacienionych interwałach, inne ginęły na rozświetlonych obszarach przechodzących w nie-
zależne od siebie wielościany.
Wszystkie te odrębności budowy obrazu już tylko najbardziej zewnętrznie nawiązywały do ceza-
nowskiej zasady konstrukcji „podług walca, kuli, stożka". Jeżeli Cézanne uważał, że „natura jest raczej
w głębi niż na powierzchni" i dążył do wydobycia jej tajemnic, jeżeli przy wszystkich odstępstwach,
jakie dyktowała mu obserwacja, był wciąż jeszcze przekonany, że rzeczywiście „brzegi przedmiotów
uciekają ku środkowi leżącemu na linii naszego horyzontu" i uparcie sondował tę ucieczkę oczyma,
to Braque, przeciwnie, głębię doprowadzał do powierzchni, likwidował dystans powietrzny przez
kolorystyczną unifikację wszystkich partii, likwidował obecność horyzontu, kierując krawędzie brył
ku własnym zewnętrznym wierzchołkom, a nie ku jakiemuś punktowi czy punktom leżącym poza
ich obrębem.
Perspektywa tradycyjna nie zadowalała mnie. Jest ona czymś mechanicznym i nie daje nigdy pełnego posiadania
rzeczy. Wychodzi z jednego punktu widzenia i przy nim pozostaje. A przecież punkt ten jest bez znaczenia. To lak,
jakby ktoś całe życie rysował tylko profile, każąc wierzyć, że człowiek ma tylko jedno oko... Gdy zaczęliśmy tak
myśleć, wszystko się zmieniło — nie macie pojęcia jak!...41
41 Vallier, op. cit.
MIECZYSŁAW PORĘBSKI
52. Pablo Picasso, Akordeonista. Ceret. Lato 1911. 53. Pablo Picasso, Człowiek z fajką. Ceret, Lato 1911.
Nowy Jork, S. R. Guggenheim Muséum Zbiory prywatne
Wielościenność ich wydobywały ukośne pociągnięcia pędzla o miękkiej, scalającej powierzchnię „ku-
bów" fakturze i o zmiennej gradacji walorów rozjaśniającej jedne partie, gaszącej inne. Dawało to moż-
ność akcentowania ostrości krawędzi, a równocześnie sugerowania przestrzennych interwałów pomiędzy
poszczególnymi wielościanami. Całość przestrzennego układu scalały nie tylko rytmiczne rozbłyski
światła na sąsiadujących z sobą powierzchniach, ale i kolor nie wychodzący poza zawężoną gamę ugrów,
błękitnawych szarości i srebrzystej zielem, która wypełniała dystansy między większymi zgrupowaniami
wielościanów. W ten sposób obraz zaczynał się jakby od wszystkich krawędzi, wszystkich wierzchoł-
ków brył naraz. Każdy wierzchołek mógł być uważany za początek odrębnego układu, każdy przy-
porządkowywał sob'e pewien prosty kompleks krawędzi i płaszczyzn, który nie rozciągał się jednak
poza najbliższe sąsiedztwo, gubił się, przesłonięty innymi, równie niezależnymi, równie jak on „począt-
kowymi". Również i poszczególne krawędzie nie zawsze były doprowadzane do końca, niektóre
znikały w zacienionych interwałach, inne ginęły na rozświetlonych obszarach przechodzących w nie-
zależne od siebie wielościany.
Wszystkie te odrębności budowy obrazu już tylko najbardziej zewnętrznie nawiązywały do ceza-
nowskiej zasady konstrukcji „podług walca, kuli, stożka". Jeżeli Cézanne uważał, że „natura jest raczej
w głębi niż na powierzchni" i dążył do wydobycia jej tajemnic, jeżeli przy wszystkich odstępstwach,
jakie dyktowała mu obserwacja, był wciąż jeszcze przekonany, że rzeczywiście „brzegi przedmiotów
uciekają ku środkowi leżącemu na linii naszego horyzontu" i uparcie sondował tę ucieczkę oczyma,
to Braque, przeciwnie, głębię doprowadzał do powierzchni, likwidował dystans powietrzny przez
kolorystyczną unifikację wszystkich partii, likwidował obecność horyzontu, kierując krawędzie brył
ku własnym zewnętrznym wierzchołkom, a nie ku jakiemuś punktowi czy punktom leżącym poza
ich obrębem.
Perspektywa tradycyjna nie zadowalała mnie. Jest ona czymś mechanicznym i nie daje nigdy pełnego posiadania
rzeczy. Wychodzi z jednego punktu widzenia i przy nim pozostaje. A przecież punkt ten jest bez znaczenia. To lak,
jakby ktoś całe życie rysował tylko profile, każąc wierzyć, że człowiek ma tylko jedno oko... Gdy zaczęliśmy tak
myśleć, wszystko się zmieniło — nie macie pojęcia jak!...41
41 Vallier, op. cit.