kilka tygodni znajdę się w Szpitalu Przemienienia na Pradze na przeciąg 3-ch miesięcy z kolo-
salnym karbunkułem pod łopatką. Tymczasem jak tylko było można — tuż po 20 stycznia
pojechałem z dyr. Lorentzem, prof. Zachwatowiczem, konserwatorem Marconim i kilku innymi
osobami do Warszawy do Muzeum Narodowego. Wysiadając z wozu i widząc stojące mury
naszego gmachu pomyślałem sobie: czego to jednak może dokonać odwaga, stanowczość i silna,
uparta wola jednego człowieka. Przecież dyrektor Lorentz ocalił Muzeum, ocalił zbiory jeszcze
się w nim znajdujące. Zwłócząc z ewakuacją zbiorów, nie dopuścił do wysadzenia budynku, który
już był zaminowany.
Rozmyślał on już o odbudowie zniszczonego gmachu muzealnego i o rewindykacji wy-
wiezionych zbiorów. Zziębnięci, bo mróz był spory, wysiadaliśmy tymczasem z mikrobusiku
i wstępowaliśmy w mury budynku zrujnowanego, bez szyb, zimnego i przewiewnego na prze-
strzał. Czekał już na nas dr Jerzy Sienkiewicz, który przybył wcześniej z kilkoma ocalałymi
z pogromu wojennego pracownikami i przygotował dwa pokoiki na parterze w dawnym
mieszkaniu intendenta Richlinga, gdzie wszyscy zamieszkaliśmy—-rozpoczynając nowy etap
działalności Muzeum — porządkowanie ocalałych resztek zbiorów i odbudowę gmachu. Roz-
poczęło się to nowe życie w dwóch pokoikach, których okna oszklono kawałkami szyb
wyjętych z resztek witryn muzealnych, a mały piecyk żelazny z rurą wypuszczoną przez okno
ogrzewał wnętrze koksem z nie wypalonych zapasów kotłowni. Tak rozpoczynał się nowy
okres odbudowy Muzeum i rewindykacji zbiorów, ale to jest już inna historia.
salnym karbunkułem pod łopatką. Tymczasem jak tylko było można — tuż po 20 stycznia
pojechałem z dyr. Lorentzem, prof. Zachwatowiczem, konserwatorem Marconim i kilku innymi
osobami do Warszawy do Muzeum Narodowego. Wysiadając z wozu i widząc stojące mury
naszego gmachu pomyślałem sobie: czego to jednak może dokonać odwaga, stanowczość i silna,
uparta wola jednego człowieka. Przecież dyrektor Lorentz ocalił Muzeum, ocalił zbiory jeszcze
się w nim znajdujące. Zwłócząc z ewakuacją zbiorów, nie dopuścił do wysadzenia budynku, który
już był zaminowany.
Rozmyślał on już o odbudowie zniszczonego gmachu muzealnego i o rewindykacji wy-
wiezionych zbiorów. Zziębnięci, bo mróz był spory, wysiadaliśmy tymczasem z mikrobusiku
i wstępowaliśmy w mury budynku zrujnowanego, bez szyb, zimnego i przewiewnego na prze-
strzał. Czekał już na nas dr Jerzy Sienkiewicz, który przybył wcześniej z kilkoma ocalałymi
z pogromu wojennego pracownikami i przygotował dwa pokoiki na parterze w dawnym
mieszkaniu intendenta Richlinga, gdzie wszyscy zamieszkaliśmy—-rozpoczynając nowy etap
działalności Muzeum — porządkowanie ocalałych resztek zbiorów i odbudowę gmachu. Roz-
poczęło się to nowe życie w dwóch pokoikach, których okna oszklono kawałkami szyb
wyjętych z resztek witryn muzealnych, a mały piecyk żelazny z rurą wypuszczoną przez okno
ogrzewał wnętrze koksem z nie wypalonych zapasów kotłowni. Tak rozpoczynał się nowy
okres odbudowy Muzeum i rewindykacji zbiorów, ale to jest już inna historia.