132
Wojciech Bałus
cytowanego przez Polemistę internetowego artykułu (dostępnego za pomocą linku z noty
biograficznej rosyjskiego twórcy w Wikipedii), do relacji pomiędzy tonacjami muzyczny-
mi a barwami, nie zaś pomiędzy poszczególnymi dźwiękami i kolorami. W analizowa-
nych pomysłach kompozytora nie chodziło więc o nową formę Farbkiavier, którym
posługiwał się w poemacie symfonicznym Prometeusz, lecz o znalezienie jednego barw-
nego odpowiednika dla nastroju wywoływanego przez określoną tonację utworu. Jak za-
tem można było w ogóle sugerować, że różne durowe tonacje odpowiadają kolejnym
szczegółom na obrazie? Jak jedna tonacja pasować miałaby do fezu, a inna do podłogi?
I to jeszcze w odniesieniu do dzieła w całości o smutnym, „molowym” wydźwięku! Zresz-
tą notatki Skriabina miały charakter teoretyczny, szkicowały pewien kompletny system
zależności muzyczno-kolorystycznych, gdyż pojawiły się w nich też podczerwień i ultra-
fiolet, raczej trudno dostrzegalne gołym okiem. Ale balon został wypuszczony: „Sądzę” -
konkludował Zgómiak - „że pisma Kandinsky’ego i Skriabina, choć z wielu względów
ciekawe, są jednak do analizy innych dzieł mało przydatne” (s. 131). Tyle tylko, że Autor
opiera swe rozumowanie na stworzonym wyłącznie przez siebie ciągu skojarzeń i przy-
puszczeń, przechodząc najpierw bez jakichkolwiek sygnałów w moim tekście od stwier-
dzeń ogólnych na temat obrazu jako takiego do płótna Laszczki, następnie od jednego
traktatu Kandinsky’ego do drugiego i wreszcie od Kandinsky’ego do Skriabina.
Największy kłopot mam z wstawionym przez Polemistę cytatem z artykułu Jerzego
Hanuska. Po przywołaniu mojego zdania „płaszczyzna obrazu - pisał Kandinsky - «jest
ograniczona przez 2 linie poziome i 2 linie pionowe, które konstytuują ją jako twór samo-
dzielny)”, kontynuuje on w tekście głównym: „Zabieg Autora przypomina - mutatis mu-
tandis - receptę Jerzego Hanuska, który przed laty radził krytykom sztuki, jak pisać, by
tekst był trudno zrozumiały: «gdy widzisz kartkę papieru a na niej kreskę pionową i pozio-
mą, pisz - determinacja rysunku w postaci symetrycznie zarysowanej płaszczyzny mieści
się w biegunowo odmiennych regułach pionu i poziomu. Gdy artysta stał, a potem się
położył, notuj - jego transfiguracja z pozycji wertykałnej w pozycję horyzontałną w spo-
sób totałny przeistoczyła uniwersum rełacji łączących artystę z pozostałymi rzeczami
i osobami znajdującymi się w gałerii [...]. Nie zapomnij dodać, że problem, o którym
piszesz, odsyła w najmniej znany obszar metafizyki))” (s. 130). W przypisie zaś dodaje:
„Ewentualne także dalej: «Pamiętaj: zamiast poznawczy pisz noetyczny, zamiast stwier-
dzający - t etyczny, przyswojenie to internałizacja, objaśnienie to egzegeza, własność to
atrybut lub akcydens, przejaw to modus))” (przyp. 47). Ponieważ zaraz potem Zgómiak
przechodzi do przywołanych już wyżej rozważań o Grundflache, uznać trzeba, że jedy-
nym wytłumaczeniem wprowadzenia wypowiedzi Hanuska było zasugerowanie, że two-
rzę teksty trudno zrozumiałe i w gruncie rzeczy w sposób napuszony rozprawiające
o niczym. Jak mi się wydaje, dbam o język i staram się swoje artykuły długo cyzelować,
daleko mi także do posługiwania się nadętymi frazami i nadużywania trudnych słów, więc
nie wiem, czemu moje wypowiedzi mają być trafnie charakteryzowane za pomocą złośli-
wości w stylu „determinacja rysunku w postaci symetrycznie zarysowanej płaszczyzny”
czy „transfiguracja z pozycji wertykalnej w pozycję horyzontalną”, nie mówiąc już o od-
syłaniu „w najmniej znany obszar metafizyki” i stosowaniu bez uzasadnionego kontekstu
filozoficznych terminów technicznych. Mam wrażenie, że ja tak po prostu nie piszę. Sta-
ram się też mówić rzeczy, które uznaję za ważne i - także jako krytyk sztuki - unikam
pustosłowia. Problem jest jednak poważniejszy: cytat wstawiony trochę na siłę w tok wy-
powiedzi o innej treści działa jak reklama podprogowa: usypia czujność sformułowaniem
mutatis mutandis (które ma oznaczać, że relacja złośliwości Hanuska do mojego pisania jest
Wojciech Bałus
cytowanego przez Polemistę internetowego artykułu (dostępnego za pomocą linku z noty
biograficznej rosyjskiego twórcy w Wikipedii), do relacji pomiędzy tonacjami muzyczny-
mi a barwami, nie zaś pomiędzy poszczególnymi dźwiękami i kolorami. W analizowa-
nych pomysłach kompozytora nie chodziło więc o nową formę Farbkiavier, którym
posługiwał się w poemacie symfonicznym Prometeusz, lecz o znalezienie jednego barw-
nego odpowiednika dla nastroju wywoływanego przez określoną tonację utworu. Jak za-
tem można było w ogóle sugerować, że różne durowe tonacje odpowiadają kolejnym
szczegółom na obrazie? Jak jedna tonacja pasować miałaby do fezu, a inna do podłogi?
I to jeszcze w odniesieniu do dzieła w całości o smutnym, „molowym” wydźwięku! Zresz-
tą notatki Skriabina miały charakter teoretyczny, szkicowały pewien kompletny system
zależności muzyczno-kolorystycznych, gdyż pojawiły się w nich też podczerwień i ultra-
fiolet, raczej trudno dostrzegalne gołym okiem. Ale balon został wypuszczony: „Sądzę” -
konkludował Zgómiak - „że pisma Kandinsky’ego i Skriabina, choć z wielu względów
ciekawe, są jednak do analizy innych dzieł mało przydatne” (s. 131). Tyle tylko, że Autor
opiera swe rozumowanie na stworzonym wyłącznie przez siebie ciągu skojarzeń i przy-
puszczeń, przechodząc najpierw bez jakichkolwiek sygnałów w moim tekście od stwier-
dzeń ogólnych na temat obrazu jako takiego do płótna Laszczki, następnie od jednego
traktatu Kandinsky’ego do drugiego i wreszcie od Kandinsky’ego do Skriabina.
Największy kłopot mam z wstawionym przez Polemistę cytatem z artykułu Jerzego
Hanuska. Po przywołaniu mojego zdania „płaszczyzna obrazu - pisał Kandinsky - «jest
ograniczona przez 2 linie poziome i 2 linie pionowe, które konstytuują ją jako twór samo-
dzielny)”, kontynuuje on w tekście głównym: „Zabieg Autora przypomina - mutatis mu-
tandis - receptę Jerzego Hanuska, który przed laty radził krytykom sztuki, jak pisać, by
tekst był trudno zrozumiały: «gdy widzisz kartkę papieru a na niej kreskę pionową i pozio-
mą, pisz - determinacja rysunku w postaci symetrycznie zarysowanej płaszczyzny mieści
się w biegunowo odmiennych regułach pionu i poziomu. Gdy artysta stał, a potem się
położył, notuj - jego transfiguracja z pozycji wertykałnej w pozycję horyzontałną w spo-
sób totałny przeistoczyła uniwersum rełacji łączących artystę z pozostałymi rzeczami
i osobami znajdującymi się w gałerii [...]. Nie zapomnij dodać, że problem, o którym
piszesz, odsyła w najmniej znany obszar metafizyki))” (s. 130). W przypisie zaś dodaje:
„Ewentualne także dalej: «Pamiętaj: zamiast poznawczy pisz noetyczny, zamiast stwier-
dzający - t etyczny, przyswojenie to internałizacja, objaśnienie to egzegeza, własność to
atrybut lub akcydens, przejaw to modus))” (przyp. 47). Ponieważ zaraz potem Zgómiak
przechodzi do przywołanych już wyżej rozważań o Grundflache, uznać trzeba, że jedy-
nym wytłumaczeniem wprowadzenia wypowiedzi Hanuska było zasugerowanie, że two-
rzę teksty trudno zrozumiałe i w gruncie rzeczy w sposób napuszony rozprawiające
o niczym. Jak mi się wydaje, dbam o język i staram się swoje artykuły długo cyzelować,
daleko mi także do posługiwania się nadętymi frazami i nadużywania trudnych słów, więc
nie wiem, czemu moje wypowiedzi mają być trafnie charakteryzowane za pomocą złośli-
wości w stylu „determinacja rysunku w postaci symetrycznie zarysowanej płaszczyzny”
czy „transfiguracja z pozycji wertykalnej w pozycję horyzontalną”, nie mówiąc już o od-
syłaniu „w najmniej znany obszar metafizyki” i stosowaniu bez uzasadnionego kontekstu
filozoficznych terminów technicznych. Mam wrażenie, że ja tak po prostu nie piszę. Sta-
ram się też mówić rzeczy, które uznaję za ważne i - także jako krytyk sztuki - unikam
pustosłowia. Problem jest jednak poważniejszy: cytat wstawiony trochę na siłę w tok wy-
powiedzi o innej treści działa jak reklama podprogowa: usypia czujność sformułowaniem
mutatis mutandis (które ma oznaczać, że relacja złośliwości Hanuska do mojego pisania jest