334
IRENA DŻURKOWA-KOSSOWSKA
Na przeciwległym krańcu ideologicznym natomiast Przybyszewski wyraziście przeciwstawił artystę
anonimowemu miejskiemu tłumowi, zdegenerowanej w swym człowieczeństwie masie, obojętnej czy
wrogiej wobec tworzonych przez kulturę wartości. Proletariusz w ekspresjonistycznej literaturze jest
uprzedmiotowionym, bezwolnym, niezdolnym do myślenia i prawdziwego odczuwania wytworem prze-
mysłowo-urbanistycznej cywilizacji. Przybyszewski nakreślił skrajnie zdeformowaną wizję miasta-molo-
cha, obszaru opanowanego przez demoniczne moce, rządzonego przez Szatana, obszaru, w którym
najjaskrawiej przejawił się kryzys dotychczasowych wartości. Jednocześnie Szatan był dla niego sprawcą
rewolucji, która niosła tylko zło, anarchię i zagładę. Z mitologizowaniem tragicznej sytuacji jednostki
zagubionej w niepojmowalnym labiryncie wielkomiejskim podjął polemikę Berent, koncentrując się
w Próchnie na ideowym i uczuciowym odbiorze cywilizacji urbanistycznej przez artystów. Rozwijając ową
wizję metropolii-potwora pożerającego ludzkie dusze, winą za grozę tej sytuacji obarczył poddających się
rezygnacji i pesymizmowi twórców, niezdolnych do wyrwania się spod władzy demonicznych potęg.
„Zawyły po przedmieściach zbudzone ze snu potwory: rykiem długim, przeciągłym, żałosnym. Już białą
pianą gorącego oddechu zioną w ciemne powietrze. Za żerem ludzkich dusz wyją, stalowe członki prężą
i w ruch je miarowy puszczają. Już syczą, świszczą, kołaczą, gromem podziemnym się toczą i strzeliste
smugi skłębionego dymu rzucają w rdzawe niebiosy. Ofiarnicy przy ołtarzu pracy już stoją; już ciągną
szare, nieskończone szeregi tych, co giną. [...] W tej ciemni wyrastały w oczach powoli i zarysowywały się
ostro pojedyncze kontury najeżonych w kominy dachów. I wydało się Mullerowi po nocy, że z tego
zwaliska tysiąca ciemnych plam o ostrym konturze wyciągają się cienie tysiąca rąk. [...] I spojrzał ku
górze. Ponad świetlną łuną miasta wisiała tylko rdzawa bezdeń; [...] W tej otchłannej pustce zawisła tylko
chmurna plama, nieco ciemniejsza i zwiewna; jakby przez lustro miejskiej łuny rzucony gdzieś w prze-
strzeń złudny majak po nocy [...] ułożył się cień w kłąb potwornego kształtu: z podwiniętymi pod siebie
nogami zasiadło tam spłaszczone, olbrzymie cielsko bałwana. [...] To on!— wielki Risi, Sakija Muni,
pokonał na zawsze klęski, cierpienia, choroby wieku, śmierci i narodzin, co istotę bytu — ból poznał i jego
przyczynę — ruch przezwyciężył. I oto wświetliwszy się w słońce, wtopiwszy w niebiosa, wchłonąwszy
w światowe Agni, w niezmąconej ciszy i wieczystym spokoju nirwany króluje uśmiechnięty nad wszel-
kiego cierpienia łańcuchem przyczyn dwunastu.
A tam na padole, z głuchego zgiełku i nocnego mroku wyrastają bez końca i prężą się rozpacznie ku
górze ramiona tych, co czują i myślą.
IRENA DŻURKOWA-KOSSOWSKA
Na przeciwległym krańcu ideologicznym natomiast Przybyszewski wyraziście przeciwstawił artystę
anonimowemu miejskiemu tłumowi, zdegenerowanej w swym człowieczeństwie masie, obojętnej czy
wrogiej wobec tworzonych przez kulturę wartości. Proletariusz w ekspresjonistycznej literaturze jest
uprzedmiotowionym, bezwolnym, niezdolnym do myślenia i prawdziwego odczuwania wytworem prze-
mysłowo-urbanistycznej cywilizacji. Przybyszewski nakreślił skrajnie zdeformowaną wizję miasta-molo-
cha, obszaru opanowanego przez demoniczne moce, rządzonego przez Szatana, obszaru, w którym
najjaskrawiej przejawił się kryzys dotychczasowych wartości. Jednocześnie Szatan był dla niego sprawcą
rewolucji, która niosła tylko zło, anarchię i zagładę. Z mitologizowaniem tragicznej sytuacji jednostki
zagubionej w niepojmowalnym labiryncie wielkomiejskim podjął polemikę Berent, koncentrując się
w Próchnie na ideowym i uczuciowym odbiorze cywilizacji urbanistycznej przez artystów. Rozwijając ową
wizję metropolii-potwora pożerającego ludzkie dusze, winą za grozę tej sytuacji obarczył poddających się
rezygnacji i pesymizmowi twórców, niezdolnych do wyrwania się spod władzy demonicznych potęg.
„Zawyły po przedmieściach zbudzone ze snu potwory: rykiem długim, przeciągłym, żałosnym. Już białą
pianą gorącego oddechu zioną w ciemne powietrze. Za żerem ludzkich dusz wyją, stalowe członki prężą
i w ruch je miarowy puszczają. Już syczą, świszczą, kołaczą, gromem podziemnym się toczą i strzeliste
smugi skłębionego dymu rzucają w rdzawe niebiosy. Ofiarnicy przy ołtarzu pracy już stoją; już ciągną
szare, nieskończone szeregi tych, co giną. [...] W tej ciemni wyrastały w oczach powoli i zarysowywały się
ostro pojedyncze kontury najeżonych w kominy dachów. I wydało się Mullerowi po nocy, że z tego
zwaliska tysiąca ciemnych plam o ostrym konturze wyciągają się cienie tysiąca rąk. [...] I spojrzał ku
górze. Ponad świetlną łuną miasta wisiała tylko rdzawa bezdeń; [...] W tej otchłannej pustce zawisła tylko
chmurna plama, nieco ciemniejsza i zwiewna; jakby przez lustro miejskiej łuny rzucony gdzieś w prze-
strzeń złudny majak po nocy [...] ułożył się cień w kłąb potwornego kształtu: z podwiniętymi pod siebie
nogami zasiadło tam spłaszczone, olbrzymie cielsko bałwana. [...] To on!— wielki Risi, Sakija Muni,
pokonał na zawsze klęski, cierpienia, choroby wieku, śmierci i narodzin, co istotę bytu — ból poznał i jego
przyczynę — ruch przezwyciężył. I oto wświetliwszy się w słońce, wtopiwszy w niebiosa, wchłonąwszy
w światowe Agni, w niezmąconej ciszy i wieczystym spokoju nirwany króluje uśmiechnięty nad wszel-
kiego cierpienia łańcuchem przyczyn dwunastu.
A tam na padole, z głuchego zgiełku i nocnego mroku wyrastają bez końca i prężą się rozpacznie ku
górze ramiona tych, co czują i myślą.