Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Rocznik Historii Sztuki — 44.2019

DOI article:
Salwa, Piotr: [Rezension von: Baltazar Castiglione, Książka o dworzaninie]
DOI Page / Citation link: 
https://doi.org/10.11588/diglit.51757#0143

DWork-Logo
Overview
loading ...
Facsimile
0.5
1 cm
facsimile
Scroll
OCR fulltext
RECENZJA

141

tymizacja miała zapewne stanowić przy tym zwieńczenie pewnego okresu sprawowania władzy przez
niegdyś plebejskie rody, które swojego czasu zdobyły rządy dzięki przemocy lub zdradzie (Sforzowie
w Mediolanie, Gonzagowie w Mantui, Medyceusze we Florencji, d’Este w Ferrarze, czy wspominani już
Montefeltro w Urbino), wpisując się w szerszy i dłuższy proces refeudalizacji Italii. Utrzymywanie scen-
tralizowanego dworu pomagało „neutralizować” zagrożenia w inny jeszcze i bardziej konkretny sposób,
a mianowicie pozwalało kontrolować wpływowe, miejscowe rody, których przedstawiciele pod presją
decydowali się na stałe przebywanie w bezpośrednim i łatwiejszym do inwigilowania otoczeniu władcy.
Akcentowany przez Castigliona postulat całkowitej lojalności dworzanina wobec władcy należy postrze-
gać również w świetle tego rodzaju „funkcjonalności”. Rekompensatą miały być perspektywy atrakcyjnej
kariery w służbie władcy. W rozbitej politycznie Italii poszukiwanie takich perspektyw pociągało za sobą
znaczną mobilność „zawodowych” dworzan lub raczej funkcjonariuszy dworskich, którzy czuli się mniej
obywatelami swoich małych ojczyzn, a bardziej kosmopolitycznymi profesjonalistami.
Na koniec tych ogólniejszych i siłą rzeczy skrótowych uwag trzeba by zasygnalizować jeszcze dwie
kwestie. Po pierwsze na renesansowych dworach Italii istotną rolę pełniły kobiety - donne di palazzo. To
one przewodniczyły spotkaniom opisywanym w Książce o dworzanie. Nie była to czysta fikcja, chociaż
dzisiejsze debaty na temat rzeczywistej pozycji kobiet w tamtym środowisku nie pozwalają na wyciąganie
jednoznacznych wniosków. Przypomnijmy jednak, że chodzi tu o okres, w którym pojawia się w Italii na
większą skalę literatura kobieca i wybitne autorki, że wkrótce kobiety wejdą w skład włoskich akademii
i zaistnieją w świecie sztuki, zaczną zdobywać wykształcenie porównywalne z tym, jakie otrzymywali
mężczyźni. To oczywiście zjawisko o ograniczonym zasięgu - głównie, chociaż nie tylko, do sfer ary-
stokratycznych - warte jednak odnotowania, tym bardziej że Górnicki postanawia świadomie zignorować
ten aspekt włoskiej rzeczywistości. Po drugie należy pamiętać, że powstawanie dworów i wzrost ich
znaczenia wiązały się z początkiem procesu prowadzącego do coraz większego izolowania się i zamyka-
nia różnych warstw społecznych, a także do umacniania się coraz bardziej autorytarnych i represyjnych
rządów. Niestety, nie szła za tym większa sprawność organizacyjna ówczesnych włoskich państewek. Miało
to doprowadzić z czasem do utraty przez Italię palmy pierwszeństwa, jaką przez wiele stuleci dzierżyła
ona w europejskiej kulturze, zarówno duchowej, jak i materialnej.
Przekład Książki o dworzaninie to dla tłumacza poważne wyzwanie, poczynając już od tytułu. W pol-
skiej tradycji przyjęto na ogół wersję Dworzanin prawdopodobnie w nawiązaniu do Górnickiego i jego
Dworzanina polskiego. Cieszę się, że teraz uległo to zmianie. (Niefortunnych rozwiązań w polskich prze-
kładach dawnej literatury włoskiej jest zresztą wiele: makiaweliczny książę to raczej władca, najczęściej
nikczemnego pochodzenia, dantejski język pospolity to wyszukany język stawiany na równi z łaciną,
petrarkowski śpiewnik nie jest tytułem oryginalnym, a nowele Boccaccia nie mają w rzeczywistości żad-
nych tytułów.) Innym problemem jest kwestia imion (kiedyś były one zawsze spolszczone, teraz może to
w pewnym stopniu razić), a szczególnie nazwisk, których formy w XVI-wiecznej Italii nie są jeszcze do
końca ustalone (dotyczy to także imienia i nazwiska autora). Problematyczna bywa także odmiana nazw
własnych. W tych wszystkich przypadkach tłumacz musi podjąć jakąś mniej lub bardziej arbitralną decyzję,
którą recenzent może mniej lub bardziej arbitralnie zakwestionować. Wybory dokonywane przez Andrzeja
Borowskiego wydają mi się zawsze uzasadnione, a przede wszystkim konsekwentnie stosowane. W moim
odczuciu mieszczą się one w ogólnie przyjętej strategii tłumacza, który stara się podążać jak najwierniej
za tekstem, stosując przy tym nie nazbyt obciążającą archaizację. Plusem takiego rozwiązania jest to, że
polski czytelnik przybliża się, w stopniu, w jakim to możliwe, do prozy oryginału - potoczystej, ale zarazem
ozdobnej i kunsztownie dopracowanej pod względem retorycznym - co pozwala mu na „zakosztowanie”
w pewnej mierze jej kolorytu i wiekowej patyny; minusem jest natomiast to, że nie zawsze jest to styl
bardzo łatwy w odbiorze i pozbawiony zawiłości, a wręcz przeciwnie, wymaga niekiedy pewnej cierpli-
wości i oswojenia. Trudności te wiążą się nie tyle ze słownictwem, ile ze składnią: język włoski dosko-
nale znosi skomplikowane, wielopiętrowe konstrukcje długich zdań wzorowanych na łacińskich okresach
retorycznych oraz liczne wtręty, podczas gdy polszczyzna niekiedy w tym się gubi. Uważam jednak, że
wygładzenie języka, cięcie przydługich zdań na krótsze (zabiegi stosowane przez wielu tłumaczy dawnej
literatury włoskiej) i stylizacja na antyk wedle współczesnych wyobrażeń dałoby nam w rezultacie jeszcze
jedną parafrazę, a tę przecież już mamy od paru wieków. Ponadto przekład pomyślany w taki właśnie
sposób, jak proponuje to Andrzej Borowski, umożliwi bardziej zainteresowanym czytelnikom wyraźniejsze
 
Annotationen