Leon Jakoniuk:
1 września 1939 r. wraz z kolegą Mierzwickim na polecenie Dyrektora Lorentza zasypy-
waliśmy wszystkie okna piwniczne dla zabezpieczenia gmachu. Z rewolwerem bębenkowym,
który otrzymałem od intendenta Richlinga pilnowałem wówczas gmachu przez dzień i noc
przed złodziejami.
Dwa razy brałem czynny udział w gaszeniu pożaru w gmachu Muzeum.
Czasem chodziłem na polecenie intendenta szukać żywności. W pierwszych dniach września
było to już trudne, zwłaszcza gdy zaczęło się ostrzeliwanie artyleryjskie i lotnicze. Trzeba było
skradać się pod murami od sklepu do sklepu. Tym, co kupiłem, dzieliłem się z kolegami
w Muzeum. 15 września z polecenia Dyrektora Lorentza udałem się z listem do firmy Wedel
na ul. Szpitalną po żywność pod spadającymi bombami i kulami z karabinów maszynowych
z samolotów; skradałem się pod murami około dwóch godzin, a kiedy przybyłem na miejsce
to myślałem że już tam będzie mój koniec. Niemcy ostrzeliwali z najcięższych dział okolicę
ul. Szpitalnej. Kiedy byłem w schronie Wedlowskim, jedni modlili się, inni płakali, dom chwiał
się a gruz leciał namjia głowy. Gdy wyszedłem na ulicę, nie mogłem rozpoznać dzielnicy; wszyst-
r w gruzach i znikły z ulicy, a ja, oszołomiony, z wielkim trudem wróciłem
w ^51^^ ctora ^° Muzeum-
Dyrektora Lorentza przystąpiliśmy w pierwszych dniach września
. pozostałej części zbiorów. Przedmioty były umieszczone w skrzyniach,
ranie na II piętrze III. części, w salach akwarel i rysunków polskich; były
iego, Kossaka, Wyczółkowskiego, Noakowskiego i innych. Po spakowa
kolegom do działu numizmatycznego. Praca przy znoszeniu skrzyń z
bodach była ciężka. Spieszyliśmy się bardzo, aby zbiory zabezpieczyć;
>ra.
yny straży pożarnej; dyżury pełnione były w całym gmachu. Trwało to
tia przez pułkownika Umiastowskiego, aby mężczyźni zdolni do broni
o powrocie w dn. 29 września zgłosiłem się do pracy. 1 października
ni do usuwania szkła potłuczonego z szyb okiennych oraz gruzów.
1 września 1939 r. wraz z kolegą Mierzwickim na polecenie Dyrektora Lorentza zasypy-
waliśmy wszystkie okna piwniczne dla zabezpieczenia gmachu. Z rewolwerem bębenkowym,
który otrzymałem od intendenta Richlinga pilnowałem wówczas gmachu przez dzień i noc
przed złodziejami.
Dwa razy brałem czynny udział w gaszeniu pożaru w gmachu Muzeum.
Czasem chodziłem na polecenie intendenta szukać żywności. W pierwszych dniach września
było to już trudne, zwłaszcza gdy zaczęło się ostrzeliwanie artyleryjskie i lotnicze. Trzeba było
skradać się pod murami od sklepu do sklepu. Tym, co kupiłem, dzieliłem się z kolegami
w Muzeum. 15 września z polecenia Dyrektora Lorentza udałem się z listem do firmy Wedel
na ul. Szpitalną po żywność pod spadającymi bombami i kulami z karabinów maszynowych
z samolotów; skradałem się pod murami około dwóch godzin, a kiedy przybyłem na miejsce
to myślałem że już tam będzie mój koniec. Niemcy ostrzeliwali z najcięższych dział okolicę
ul. Szpitalnej. Kiedy byłem w schronie Wedlowskim, jedni modlili się, inni płakali, dom chwiał
się a gruz leciał namjia głowy. Gdy wyszedłem na ulicę, nie mogłem rozpoznać dzielnicy; wszyst-
r w gruzach i znikły z ulicy, a ja, oszołomiony, z wielkim trudem wróciłem
w ^51^^ ctora ^° Muzeum-
Dyrektora Lorentza przystąpiliśmy w pierwszych dniach września
. pozostałej części zbiorów. Przedmioty były umieszczone w skrzyniach,
ranie na II piętrze III. części, w salach akwarel i rysunków polskich; były
iego, Kossaka, Wyczółkowskiego, Noakowskiego i innych. Po spakowa
kolegom do działu numizmatycznego. Praca przy znoszeniu skrzyń z
bodach była ciężka. Spieszyliśmy się bardzo, aby zbiory zabezpieczyć;
>ra.
yny straży pożarnej; dyżury pełnione były w całym gmachu. Trwało to
tia przez pułkownika Umiastowskiego, aby mężczyźni zdolni do broni
o powrocie w dn. 29 września zgłosiłem się do pracy. 1 października
ni do usuwania szkła potłuczonego z szyb okiennych oraz gruzów.