BEZ WŁOSIENNICY
33
pretacji, naukowo wiarygodne, a szkoła krakowska została potraktowana w
nich z należnym respektem. Oto przykład: „Oceniając szkołę krakowską z
dystansu, po wielu doświadczeniach, nikt nie jest skłonny dziś, jak to czynili
niegdysiejsi jej antagoniści, rzucać na nią anatemy, oskarżać ją o to, że
wyrzekła się niepodległości, że dostarczyła argumentów zaborczej historiografii,
że powodowały nią wyłącznie cele polityczne. Pomimo dzielących nas z nią
różnic nie możemy odmówić jej wielkich zasług poznawczych, patriotyzmu i
szczerej troski o wykorzenienie [...] wielu istotnych wad i niedostatków
ciążących nad życiem narodowym [...]. Próbowałem tu scharakteryzować szkołę
krakowską, unikałem etykietki pesymizm, która nadużywana zaciera sens tego
pojęcia. Natomiast nie widzę racji, by zrezygnować z posługiwania się nazwą
«szkoła krakowska»”6.
Nie widzę nic zdrożnego w tym fragmencie; prof. Serejski - jak tylu innych
- zmienił, przynajmniej po części, swoje poglądy. Zastanawiam się, czy jeśli-
bym przytoczył któryś z tekstów Kołakowskiego z lat siedemdziesiątych (co się
łatwo zdarzyć może), to Henryk Słoczyński zarzuciłby mi „aprobatę” dla poglą-
dów Kołakowskiego z lat pięćdziesiątych?
Sprawa ostatnia - „pesymizm” tzw. szkoły krakowskiej. Wydaje mi się, że
wypowiedziałem się na ten temat wystarczająco jasno, dystansując się od jej
„czarnej legendy”. Ale, przyznaję się bez skruchy, że kilkakrotnie użyłem tego
terminu, tylko w sensie nic Szujskiemu nie insynuującym. Asekurując się od
tego rodzaju domysłów, napisałem w mojej książce, że nie używam go w sensie
oznaczającym zwątpienie w ostateczne odzyskanie niepodległości, bo takiej
myśli nie sposób odnaleźć w pismach przedstawicieli szkoły krakowskiej. W
moim ujęciu termin ten odnosił się do „czynu”, podjętego niezależnie od oko-
liczności politycznych. Oznacza to tyle, że horyzont „czynu” przestaje determi-
nować kierunki rzeczywistych działań politycznych (Matejko i Historia, Warsza-
wa 1990, s. 141).
W zakończeniu swojej recenzji Henryk Słoczyński wyraził nadzieję, że moja
książka stanie się bestsellerem. Ta uwaga miło oddziałuje na moją próżność
autorską, jednakże - lasciate ogni speranza. Ze sposobu jej dystrybucji wnio-
skuję bowiem, że mój recenzent był jednym z niewielu jej czytelników. Zapew-
ne jednym z najwnikliwszych.
6 M. H. S e r e j s k i, Krakowska szkoła historyczna a historiozofia europejska, [w:] Spór
o historyczną szkołę krakowską, pod red. C. Bobińskiej i J. Wyrozumskiego, Kraków 1972, s. 41.
33
pretacji, naukowo wiarygodne, a szkoła krakowska została potraktowana w
nich z należnym respektem. Oto przykład: „Oceniając szkołę krakowską z
dystansu, po wielu doświadczeniach, nikt nie jest skłonny dziś, jak to czynili
niegdysiejsi jej antagoniści, rzucać na nią anatemy, oskarżać ją o to, że
wyrzekła się niepodległości, że dostarczyła argumentów zaborczej historiografii,
że powodowały nią wyłącznie cele polityczne. Pomimo dzielących nas z nią
różnic nie możemy odmówić jej wielkich zasług poznawczych, patriotyzmu i
szczerej troski o wykorzenienie [...] wielu istotnych wad i niedostatków
ciążących nad życiem narodowym [...]. Próbowałem tu scharakteryzować szkołę
krakowską, unikałem etykietki pesymizm, która nadużywana zaciera sens tego
pojęcia. Natomiast nie widzę racji, by zrezygnować z posługiwania się nazwą
«szkoła krakowska»”6.
Nie widzę nic zdrożnego w tym fragmencie; prof. Serejski - jak tylu innych
- zmienił, przynajmniej po części, swoje poglądy. Zastanawiam się, czy jeśli-
bym przytoczył któryś z tekstów Kołakowskiego z lat siedemdziesiątych (co się
łatwo zdarzyć może), to Henryk Słoczyński zarzuciłby mi „aprobatę” dla poglą-
dów Kołakowskiego z lat pięćdziesiątych?
Sprawa ostatnia - „pesymizm” tzw. szkoły krakowskiej. Wydaje mi się, że
wypowiedziałem się na ten temat wystarczająco jasno, dystansując się od jej
„czarnej legendy”. Ale, przyznaję się bez skruchy, że kilkakrotnie użyłem tego
terminu, tylko w sensie nic Szujskiemu nie insynuującym. Asekurując się od
tego rodzaju domysłów, napisałem w mojej książce, że nie używam go w sensie
oznaczającym zwątpienie w ostateczne odzyskanie niepodległości, bo takiej
myśli nie sposób odnaleźć w pismach przedstawicieli szkoły krakowskiej. W
moim ujęciu termin ten odnosił się do „czynu”, podjętego niezależnie od oko-
liczności politycznych. Oznacza to tyle, że horyzont „czynu” przestaje determi-
nować kierunki rzeczywistych działań politycznych (Matejko i Historia, Warsza-
wa 1990, s. 141).
W zakończeniu swojej recenzji Henryk Słoczyński wyraził nadzieję, że moja
książka stanie się bestsellerem. Ta uwaga miło oddziałuje na moją próżność
autorską, jednakże - lasciate ogni speranza. Ze sposobu jej dystrybucji wnio-
skuję bowiem, że mój recenzent był jednym z niewielu jej czytelników. Zapew-
ne jednym z najwnikliwszych.
6 M. H. S e r e j s k i, Krakowska szkoła historyczna a historiozofia europejska, [w:] Spór
o historyczną szkołę krakowską, pod red. C. Bobińskiej i J. Wyrozumskiego, Kraków 1972, s. 41.