Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Studia Waweliana — 11/​12.2002-2003

DOI issue:
Lanckoronsciana
DOI article:
Kuczman, Kazimierz: Karoliny Lanckorońskiej stodunek do Wawelu
DOI Page / Citation link: 
https://doi.org/10.11588/diglit.19890#0254

DWork-Logo
Overview
loading ...
Facsimile
0.5
1 cm
facsimile
Scroll
OCR fulltext
nej jej rzeczy, nie szczędziła pochwał dla naszych dzia-
łań, udzielała informacji o historii zbioru, interesowała
się przebiegiem konserwacji obrazów i ich naukowym
opracowywaniem. Z myślą o przygotowywanym kata-
logu kolekcji obrazów (opracowywanym na Jej życze-
nie przez niżej podpisanego wraz z dr Marią Skubiszew-
ską, pod patronatem prof. Lecha Kalinowskiego) ufun-
dowała do naszej biblioteki muzealnej sporo cennych
merytorycznie i drogich zagranicznych książek, a ku-
stoszowi działu malarstwa przyznała osobiście trzymie-
sięczne stypendium w Londynie. Cieszyła się z każdej
publikacji dotyczącej kolekcji. „Wszystko mi wraca -
napisała w jednym z listów dziękując za artykuł w «Stu-
dia Waweliana» - jakbym wczoraj była na Jacąuingas-
se i oglądała obraz po obrazie”. A wyrażając się ciepło
o innej publikacji dodała: „Czekam na artykuł p. Wi-
niewicz. Nie znam jej niestety osobiście [później zdą-
żyła ją jednak poznać]. Jestem ogromnie ciekawa, jak
ona podejdzie do problemów rysunków Jacka. Obej-
mują one szereg lat i długie przestrzenie - od Azji Mniej-
szej na Salwator, a dojście do nich słowne łatwe nie
jest, szczególnie dla człowieka, który artysty osobiście
nie znał”.

Profesor Lanckorońska włączała się w dyskusję nad
ustalaniem atrybucji obrazów włoskich, jakby wycho-
dząc naprzeciw naszej potencjalnie krytycznej posta-
wie w stosunku do dotychczasowych określeń. Warto
tu zacytować fragment poświęcony najwybitniejszemu
w dotychczasowej historii sztuki znawcy wczesnego
malarstwa włoskiego, bywalcy domu Lanckorońskich
w Wiedniu: „Jeśli chodzi, co o tych obiektach pisze
Berenson, to można na to patrzeć z dwóch stron: miał
on na swoje lata [tamte czasy] fenomenalną i odkryw-
czą znajomość malarstwa włoskiego XIV i XV wieku,
jest jednym z fundamentalnych znawców tego okresu.
Byłam kilka razy obecna, gdy w towarzystwie mego
Ojca te obrazy oglądał. Byłam bardzo młoda, ale sobie
doskonale zdawałam sprawę, że to oglądanie postępuje
bardzo szybko. Miał niezliczoną ilość imion i nazwisk
gotowych w swej świetnej głowie, trochę prędko nimi
dysponował. Nadawał je nieraz obrazom II czy III kla-
sy. Od owych dni minęły dwa pokolenia, a nauka zro-
biła na tym polu ogromne postępy. Wiedziałam o tym
doskonale dopisując w katalogu nazwiska pochodzące
od Berensona do danych obrazów. Chodziło mi o to,
żeby ułatwić identyfikowanie z jego katalogami. Nie
znaczy to bynajmniej, bym była o dokładności tego, co
pisał Berenson, dziś przekonana, choć niejedna nazwa
[atrybucja] jest słuszna. To co pisze Berensona daleki
następca. Pana gość - pan Bellosi [Luciano, prof. uni-
wersytetu we Florencji], bardzo mnie interesowało. Je-
śli chodzi o Ucieczkę do Egiptu, to mnie ten niderlandzki
italianista z 2. połowy XVI wieku bardzo intryguje. Co
do Simone Martini i Bernarda Daddi nigdy nie miałam

wątpliwości. Czytając Pana list niezmiernie żałuję, że
nie mogę z Panem stać przed tymi obrazami”.

Utrwalane w stuletniej pamięci wspomnienia i sądy,
także związane z darem przekazanym na Wawel, doty-
czyły ogromu faktów przekraczających możliwości naj-
pojemniejszych umysłów, stąd Pani Profesor miała pra-
wo (i z tego prawa niekiedy świadomie korzystała!), do
selektywnego, czasami z pomyłkami, wydobywania
z własnej pamięci różnych faktów. Sprawiała jednak
wrażenie, iż żadna informacja, która wyszła z Jej ust
nie była nieprzemyślana. Tak jak rozmówcy papieża
stwierdzają że w ich odczuciu cały czas jest on pogrą-
żony w aktywnej modlitwie, tak szanowana i odzna-
czona przez niego'Lanckorońska nawet w najbardziej
swobodnej, towarzyskiej rozmowie sprawiała wrażenie,
że Jej umysł bez przerwy jest aktywny, wykonuje in-
tensywną pracę. Jej umiarkowany dystans do siebie sa-
mej i do innych zabarwiony był poczuciem humoru (stąd
niezliczona liczba związanych z nią dykteryjek, które
też sama lubiła opowiadać), a we wzajemnych kontak-
tach emanowała życzliwością i serdecznością. Rozmo-
wa z Nią dostarczała dosytu intelektualnego, była du-
chową i intelektualną ucztą. Obdarzona charyzmą uczo-
nej, a zarazem osoby panującej (żałować należy, że hi-
storia nie dopuściła Lanckorońskich do tronu), Karoli-
na Lanckorońska swą pozycję społeczną po wojnie sta-
rała się wypracować samodzielnie, głównie poprzez
gigantyczną pracę naukowo-wydawniczą a nie korzy-
stanie wyłącznie z rodzinnego dziedzictwa. To dziedzic-
two towarzyszyło Jej jednak cały czas, by zaowocować
pod koniec życia wspaniałym z Jej strony gestem dla
Polski.

Karolina Lanckorońska w sprawie dziejów kolekcji
swego ojca była niezastąpionym źródłem informacji,
które na Wawelu staraliśmy się wykorzystać na ile to
możliwe. Nasze poczynania oceniała bardzo pozytyw-
nie (a przecież nie byliśmy przygotowani do odbioru
tego rodzaju i tej wielkości daru), choć czasem, odno-
śnie do działań konserwatorskich, musiała przełamy-
wać własną dotychczasową postawę. Gdy na przykład
chcieliśmy zamienić starą ramę na nową (zaprojekto-
waną przez Annę Kostecką) w obrazie Bonifacia Vero-
nese, ostro zaprotestowała. Ale jeszcze tego samego
dnia, wieczorem, otrzymałem od Niej telefon: „Proszę
Pana, nie wiem, co mi się stało. Przecież to jest brzyd-
ka, dziewiętnastowieczna rama! Ja się do niej jednak
przyzwyczaiłam, przez wiele lat oglądałam obraz w
domu właśnie w tej ramie. Po zdjęciu nie niszczcie jej,
zachowajcie”. Po roku od przekazania swego pierwsze-
go daru Karolina Lanckorońska napisała: „Widzę, że
Pan z kolegami zdają sobie doskonale sprawę, jak wie-
le problemów stanęło rok temu przed Panami. Dla mnie
owego 26 października spadł z barków 55-letni ciężar.
Dziś patrzę na to wszystko z głęboką wdzięcznością

248
 
Annotationen