Rodzeństwo
Wicek, zwany także przez rodzeństwo Win-
ciukiem, był pierwszym dzieckiem moich Rodzi-
ców. Urodził się w roku 1915 w Podłużu koło
Stanisławowa. Razem z Rodzicami przez Wysza-
tyce dotarł do Leszczkowa w roku 1920. Wi-
cek uczył się najpierw w domu z nauczycielkami
i z Francuzką, która nazywała się Madame Mar-
celin, a my nazywaliśmy ją Marcepan. Później
przybył pan Gorgon, Niemiec, który nauczył
chłopców języka niemieckiego. Do gimnazjum
Wicek zaczął chodzić we Lwowie. Wynajęto tam
mieszkanie, w którym królowała Babunia i pil-
nowała chłopców. Ale Ojciec uważał, że to gim-
nazjum jest na niskim poziomie i przeniósł go
do Rydzyny, do prywatnego, bardzo znanego
w całej Polsce gimnazjum, ufundowanego przez
Sułkowskich. Tam Wicek zdał maturę. Przez rok Wincenty Żurowski
był na praktyce w firmie „Tespa”, gdzie dyrek-
torem był pan Ludwik Horoch, brat stryja Eustachego. Po roku zaś zapisał
się we Lwowie na WSH, czyli Wyższą Szkołę Handlową. Niestety, od razu
we Lwowie wpadł w środowisko „złotej młodzieży”, co nie bardzo sprzyjało
postępom w nauce. Pierwszy rok oblał, bo nic nie robił, tylko „pławił się”
wśród „złotej” młodzieży lwowskiej. Dopiero w drugim roku odrobił ten
pierwszy i poszedł na drugi. Gdy wybuchła wojna Wicek nie miał jeszcze
skończonych studiów. Brakowało mu ostatniego roku i dyplomu. W pierw-
szych dniach wojny najpierw wędrował na Wschód, a potem na Zachód.
Jednakże Ojciec wezwał go z powrotem do Leszczkowa i tu w ramach two-
rzącej się nowej organizacji fabryki Wicek należał do zarządu Firmy „Leszcz-
ków”. Jednakże coś mu się nie powiodło. Nie wiem dokładnie, o co poszło,
o jakiś nieszczęsny podpis, w wyniku czego w lecie 1942 roku Wicek wyje-
chał do Krakowa i gdzieś pod Krakowem pracował. Kiedy nas aresztowano,
wpadł w straszną panikę i zaczął się bać o siebie, mimo że gestapo wcale go
nie szukało. Postanowił uciec na roboty do Niemiec, ale nie sam, razem ze
41
Wicek, zwany także przez rodzeństwo Win-
ciukiem, był pierwszym dzieckiem moich Rodzi-
ców. Urodził się w roku 1915 w Podłużu koło
Stanisławowa. Razem z Rodzicami przez Wysza-
tyce dotarł do Leszczkowa w roku 1920. Wi-
cek uczył się najpierw w domu z nauczycielkami
i z Francuzką, która nazywała się Madame Mar-
celin, a my nazywaliśmy ją Marcepan. Później
przybył pan Gorgon, Niemiec, który nauczył
chłopców języka niemieckiego. Do gimnazjum
Wicek zaczął chodzić we Lwowie. Wynajęto tam
mieszkanie, w którym królowała Babunia i pil-
nowała chłopców. Ale Ojciec uważał, że to gim-
nazjum jest na niskim poziomie i przeniósł go
do Rydzyny, do prywatnego, bardzo znanego
w całej Polsce gimnazjum, ufundowanego przez
Sułkowskich. Tam Wicek zdał maturę. Przez rok Wincenty Żurowski
był na praktyce w firmie „Tespa”, gdzie dyrek-
torem był pan Ludwik Horoch, brat stryja Eustachego. Po roku zaś zapisał
się we Lwowie na WSH, czyli Wyższą Szkołę Handlową. Niestety, od razu
we Lwowie wpadł w środowisko „złotej młodzieży”, co nie bardzo sprzyjało
postępom w nauce. Pierwszy rok oblał, bo nic nie robił, tylko „pławił się”
wśród „złotej” młodzieży lwowskiej. Dopiero w drugim roku odrobił ten
pierwszy i poszedł na drugi. Gdy wybuchła wojna Wicek nie miał jeszcze
skończonych studiów. Brakowało mu ostatniego roku i dyplomu. W pierw-
szych dniach wojny najpierw wędrował na Wschód, a potem na Zachód.
Jednakże Ojciec wezwał go z powrotem do Leszczkowa i tu w ramach two-
rzącej się nowej organizacji fabryki Wicek należał do zarządu Firmy „Leszcz-
ków”. Jednakże coś mu się nie powiodło. Nie wiem dokładnie, o co poszło,
o jakiś nieszczęsny podpis, w wyniku czego w lecie 1942 roku Wicek wyje-
chał do Krakowa i gdzieś pod Krakowem pracował. Kiedy nas aresztowano,
wpadł w straszną panikę i zaczął się bać o siebie, mimo że gestapo wcale go
nie szukało. Postanowił uciec na roboty do Niemiec, ale nie sam, razem ze
41