Z Leszczkowa w świat
Drugiego dnia pobytu w Genewie poszłam do Instytutu. Tutaj wyzna-
czono mi stolik, wokół były półki z książkami. Siedziałam chwilę. W pew-
nym momencie zadzwonił telefon. Nikt się nie ruszył. Ale kiedy telefon
dzwonił bez przerwy i nikt się nie ruszył, wstałam i spytałam:
- Dlaczego nie odbieracie telefonu?
Ktoś odpowiedział:
— Czekamy, żebyś Ty to zrobiła!
Od tego momentu unikałam bytności w Instytucie. Nie mogłam
znieść tej arogancji, jaką miała młodzież, która się tam uczyła. Najbar-
dziej przykre było jednak to, że nie było do kogo ust otworzyć. Szwajca-
rzy są zamknięci, niemowy i w ogóle bardzo nieciekawi. Takie wyniosłam
wrażenie po rocznym pobycie. Zbliżało się Boże Narodzenie. Myśłałam
o tym z pewnym strachem. Któregoś dnia zatrzymałam się w holu uni-
wersyteckim, gdzie wisiała tablica z ogłoszeniami. Nagle trafiłam na takie
ogłoszenie: „Jadę 25 grudnia do Paryża samochodem na dwa tygodnie,
chętnie wezmę dwie osoby za odpłatność połowy kosztów paliwa”. Poda-
ny był telefon. Rzuciłam się do mojej bursy i zadzwoniłam. Odezwał się
młody głos, sympatyczny. Żałował, że nie ma dwóch osób, tylko ja jed-
na, ale zgodził się, wziął adres. W Wigilię zjadłam gdzieś kolację i poło-
żyłam się spać. Obudziłam się o godzinie w pół do czwartej rano, bo ten
pan od samochodu wyznaczył mi wyjazd na godzinę piątą. Stałam gotowa,
kiedy on zapukał. Otworzyłam. Był to bardzo sympatycznie wyglądający
młody człowiek. Wziął moją walizkę, ku memu zdziwieniu, i poszliśmy
do citroena des cheveaux. Wyjechaliśmy. Facet był rozmowny, dowcipny.
Ach! Zupełnie inny niż Szwajcarzy. Kiedy jedliśmy na campingu niedaleko
Tournus, zapytałam go:
— Jak to się dzieje, że Pan ma taki otwarty charakter, sympatyczny, bę-
dąc Szwajcarem? To niesłychane!
On zaczął się śmiać i mówi:
— Proszę Pani, moja matka jest Węgierką!
No to wszystko zrozumiałam.
Wyjechaliśmy z Genewy gdzieś o w pół do szóstej rano. O czwartej
po południu byliśmy w Paryżu. Kiedy dojeżdżaliśmy, zamiast szarości cu-
downe słońce świeciło nad tym pięknym miastem. Miałam pokój zapew-
niony przez Helcię Blasco i wysiadłam na 191 rue de l’Universite. Niestety,
pokój, oczywiście służbówka, był bardzo zimny, bo już zaczynały się mro-
zy, a nie było żadnego ogrzewania. Odwiedziłam Enię. Na Pont d’Alma
spotkałam Hankę Myciełską, która właśnie wtedy, kiedy ja przechodziłam,
wysiadła z taksówki i spotkałyśmy się niespodziewanie.
266
Drugiego dnia pobytu w Genewie poszłam do Instytutu. Tutaj wyzna-
czono mi stolik, wokół były półki z książkami. Siedziałam chwilę. W pew-
nym momencie zadzwonił telefon. Nikt się nie ruszył. Ale kiedy telefon
dzwonił bez przerwy i nikt się nie ruszył, wstałam i spytałam:
- Dlaczego nie odbieracie telefonu?
Ktoś odpowiedział:
— Czekamy, żebyś Ty to zrobiła!
Od tego momentu unikałam bytności w Instytucie. Nie mogłam
znieść tej arogancji, jaką miała młodzież, która się tam uczyła. Najbar-
dziej przykre było jednak to, że nie było do kogo ust otworzyć. Szwajca-
rzy są zamknięci, niemowy i w ogóle bardzo nieciekawi. Takie wyniosłam
wrażenie po rocznym pobycie. Zbliżało się Boże Narodzenie. Myśłałam
o tym z pewnym strachem. Któregoś dnia zatrzymałam się w holu uni-
wersyteckim, gdzie wisiała tablica z ogłoszeniami. Nagle trafiłam na takie
ogłoszenie: „Jadę 25 grudnia do Paryża samochodem na dwa tygodnie,
chętnie wezmę dwie osoby za odpłatność połowy kosztów paliwa”. Poda-
ny był telefon. Rzuciłam się do mojej bursy i zadzwoniłam. Odezwał się
młody głos, sympatyczny. Żałował, że nie ma dwóch osób, tylko ja jed-
na, ale zgodził się, wziął adres. W Wigilię zjadłam gdzieś kolację i poło-
żyłam się spać. Obudziłam się o godzinie w pół do czwartej rano, bo ten
pan od samochodu wyznaczył mi wyjazd na godzinę piątą. Stałam gotowa,
kiedy on zapukał. Otworzyłam. Był to bardzo sympatycznie wyglądający
młody człowiek. Wziął moją walizkę, ku memu zdziwieniu, i poszliśmy
do citroena des cheveaux. Wyjechaliśmy. Facet był rozmowny, dowcipny.
Ach! Zupełnie inny niż Szwajcarzy. Kiedy jedliśmy na campingu niedaleko
Tournus, zapytałam go:
— Jak to się dzieje, że Pan ma taki otwarty charakter, sympatyczny, bę-
dąc Szwajcarem? To niesłychane!
On zaczął się śmiać i mówi:
— Proszę Pani, moja matka jest Węgierką!
No to wszystko zrozumiałam.
Wyjechaliśmy z Genewy gdzieś o w pół do szóstej rano. O czwartej
po południu byliśmy w Paryżu. Kiedy dojeżdżaliśmy, zamiast szarości cu-
downe słońce świeciło nad tym pięknym miastem. Miałam pokój zapew-
niony przez Helcię Blasco i wysiadłam na 191 rue de l’Universite. Niestety,
pokój, oczywiście służbówka, był bardzo zimny, bo już zaczynały się mro-
zy, a nie było żadnego ogrzewania. Odwiedziłam Enię. Na Pont d’Alma
spotkałam Hankę Myciełską, która właśnie wtedy, kiedy ja przechodziłam,
wysiadła z taksówki i spotkałyśmy się niespodziewanie.
266