Z Leszczkowa w świat
Następnego dnia była ta wielka, wspaniała msza na krakowskich Bło-
niach. W nocy przed tą mszą Basia Sitek, która była w służbie porządko-
wej, razem z Joanną Schoen i kilkoma innymi osobami poszli na Wolę
Justowską i przynieśli stamtąd ogromne naręcza białych piwonii, którymi
został udekorowany ołtarz.
Tego dnia wstałam o godzinie piątej rano. Obudziłam wszystkich,
którzy u mnie nocowali. Bo moi najrozmaitsi przyjaciele spoza Krakowa,
Strzemboszowie przede wszystkim, zatrzymali się u mnie. Około w pół do
siódmej rozpoczęliśmy pieszy marsz na Błonia. O tym, aby używać jakiegoś
samochodu, nie było mowy. Ruch kołowy został całkowicie wstrzymany.
Podeszliśmy do jednego z wejść na Błonia. Tu trzeba podkreślić, że wejść
na Błonia i do poszczególnych sektorów pilnowali robotnicy z Nowej Huty.
Porządek był wzorowy. Dostaliśmy się bez trudu do naszego sektora, oczy-
wiście z miejscami do stania, i tu czekaliśmy do godziny dziesiątej, kie-
dy Papież pojawił się w swoim papamobile, wtedy jeszcze otwartym, bo
było to przed zamachem na jego życie. Na Błoniach było około miliona
osób. Takiego zgromadzenia Kraków jeszcze nie widział. Na przylegających
ulicach, Piłsudskiego (wówczas jeszcze Manifestu Lipcowego), w Alejach,
wszędzie stali ludzie, którzy nie dostali biletów do sektorów, bo już ich za-
brakło. Na tej mszy świętej „dyrygował” ojciec Leon Knabit i jak zawsze
robił to wspaniale. Papież miał tego dnia kłopoty z głosem, ale mimo to
mówił dobitnie i zrozumiale. Jego słowa chłonęło się całym sobą. Znów we-
zwanie do Ducha Świętego i prośba o bierzmowanie naszych dziejów, naszej
przeszłości, mając oczywiście na względzie czekającą nas przyszłość. Papież
po tej mszy świętej odjeżdżał wśród wiwatujących tłumów. Z Wawelu sły-
chać było dzwon „Zygmunta”, a chór śpiewał Bogurodzicę. Wszystko razem
było tak przejmujące, że stało się jednym z największych przeżyć Krakowa.
Po obiedzie w pałacu biskupim Papież pojechał do Balic i tam wsiadł
do samolotu Polskich Linii Lotniczych, którym odleciał do Rzymu. W tych
dniach Kraków był cudownie udekorowany — nie tylko wszystkie kościoły
miały biało-czerwone i biało-żółte chorągwie na fasadach, ale także domy
były bardzo kolorowo przystrojone. To był szczególny akcent tego niebywa-
łego czasu.
Niedługo potem Roman wyjechał do Los Angeles. Elżbieta i ja odpro-
wadziłyśmy go do autobusu na lotnisko. Było mi okropnie głupio. Czyżby
mój pomysł był idiotyczny?
Ojciec Leon powiedział mi kiedyś:
— On jeszcze nie dojrzał!
342
Następnego dnia była ta wielka, wspaniała msza na krakowskich Bło-
niach. W nocy przed tą mszą Basia Sitek, która była w służbie porządko-
wej, razem z Joanną Schoen i kilkoma innymi osobami poszli na Wolę
Justowską i przynieśli stamtąd ogromne naręcza białych piwonii, którymi
został udekorowany ołtarz.
Tego dnia wstałam o godzinie piątej rano. Obudziłam wszystkich,
którzy u mnie nocowali. Bo moi najrozmaitsi przyjaciele spoza Krakowa,
Strzemboszowie przede wszystkim, zatrzymali się u mnie. Około w pół do
siódmej rozpoczęliśmy pieszy marsz na Błonia. O tym, aby używać jakiegoś
samochodu, nie było mowy. Ruch kołowy został całkowicie wstrzymany.
Podeszliśmy do jednego z wejść na Błonia. Tu trzeba podkreślić, że wejść
na Błonia i do poszczególnych sektorów pilnowali robotnicy z Nowej Huty.
Porządek był wzorowy. Dostaliśmy się bez trudu do naszego sektora, oczy-
wiście z miejscami do stania, i tu czekaliśmy do godziny dziesiątej, kie-
dy Papież pojawił się w swoim papamobile, wtedy jeszcze otwartym, bo
było to przed zamachem na jego życie. Na Błoniach było około miliona
osób. Takiego zgromadzenia Kraków jeszcze nie widział. Na przylegających
ulicach, Piłsudskiego (wówczas jeszcze Manifestu Lipcowego), w Alejach,
wszędzie stali ludzie, którzy nie dostali biletów do sektorów, bo już ich za-
brakło. Na tej mszy świętej „dyrygował” ojciec Leon Knabit i jak zawsze
robił to wspaniale. Papież miał tego dnia kłopoty z głosem, ale mimo to
mówił dobitnie i zrozumiale. Jego słowa chłonęło się całym sobą. Znów we-
zwanie do Ducha Świętego i prośba o bierzmowanie naszych dziejów, naszej
przeszłości, mając oczywiście na względzie czekającą nas przyszłość. Papież
po tej mszy świętej odjeżdżał wśród wiwatujących tłumów. Z Wawelu sły-
chać było dzwon „Zygmunta”, a chór śpiewał Bogurodzicę. Wszystko razem
było tak przejmujące, że stało się jednym z największych przeżyć Krakowa.
Po obiedzie w pałacu biskupim Papież pojechał do Balic i tam wsiadł
do samolotu Polskich Linii Lotniczych, którym odleciał do Rzymu. W tych
dniach Kraków był cudownie udekorowany — nie tylko wszystkie kościoły
miały biało-czerwone i biało-żółte chorągwie na fasadach, ale także domy
były bardzo kolorowo przystrojone. To był szczególny akcent tego niebywa-
łego czasu.
Niedługo potem Roman wyjechał do Los Angeles. Elżbieta i ja odpro-
wadziłyśmy go do autobusu na lotnisko. Było mi okropnie głupio. Czyżby
mój pomysł był idiotyczny?
Ojciec Leon powiedział mi kiedyś:
— On jeszcze nie dojrzał!
342