Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Żurowska, Klementyna; Włodarek, Andrzej [Editor]
Z Leszczkowa w świat — Kraków: [Verlag nicht ermittelbar], 2014

DOI Page / Citation link:
https://doi.org/10.11588/diglit.55181#0031
Overview
Facsimile
0.5
1 cm
facsimile
Scroll
OCR fulltext
Leszczków

wiłyśmy uciec z domu. Przez cały dzień groma-
dziłyśmy jedzenie: kromki chleba posmarowane
masłem, z serem albo wędliną. Rano Hanecz-
ka obudziła się o wpół do czwartej. Zbudziła
mnie. Ubrałyśmy się szybko i zabrawszy torbę
z jedzeniem pobiegłyśmy do północnego skrzy-
dła dworu. Otworzyłyśmy sobie drzwi z klucza
i wyszłyśmy na zewnątrz. Było jeszcze prawie
ciemno, ale już od wschodu widać było zbli-
żający się świt. Nad nieskoszoną trawą unosiła
się lekka mgiełka. Zanosiło się na piękną po-
godę. Ale to, co było najbardziej niesamowite,
to muzyka, którą słyszałyśmy w tych trawach:
zgrzyty, piski, syki, ćwierkania, głosy świerszczy
i różnych nieznanych nam zupełnie owadów.
Wszystko po prostu śpiewało, grało. To było
coś niesamowitego! Nigdy w życiu nie widziały-
śmy o świcie tego porannego życia tych małych
zwierzątek, które mieszkały w trawach. Po chwi-
li zupełnie oszołomione poszłyśmy w kierunku
alei lipowej i nagle ze stawu, który się niedaleko

Klima w Leszczkowie


znajdował, usłyszałyśmy pierwsze: kuum, kuum, kuum..., potem druga żaba

zaczęła wtórować: kum-kum, kum-kum, kum-kum! A potem cały staw, jeden
wielki żabi chór. Zbiegłyśmy na sam dół, przeszłyśmy przez dziurę w płocie,
o której wiedziałyśmy. Wyszłyśmy na łąki i stamtąd ścieżką wzdłuż nowego
sadu z widokiem na fabrykę. W pewnym momencie usłyszałyśmy tarabanie-
nie. To był dźwięk, który wydobywał się przy uderzaniu w mosiężne łub że-
lazne dno jakiegoś kotła, a które było budzeniem dojarek, aby wstały i poszły
doić krowy. Powiedziałam Haneczce:
— Wiesz co, coś jestem trochę głodna, bo przecież nie jadłyśmy śniadania.
Zaczęłyśmy rozwijać nasze jedzenia i pożerać te kromki chleba.
W pewnym momencie zobaczyłyśmy, że przed fabryką, która była na na-
stępnej górce, a my stałyśmy na dole, pojawił się nocny stróż, Czarnecki.
Chwilę stał, a potem ścieżką zaczął schodzić do nas. Wrzasnęłam:
— Uciekajmy, uciekajmy!
Momentalnie zwinęłyśmy wszystkie papiery od naszego chlebka i po-
gnałyśmy z powrotem tą samą drogą i w tym samym miejscu wróciłyśmy
przez dziurę w płocie. Teraz odetchnęłyśmy:

— No, już nas teraz nie złapią!

27
 
Annotationen