Drugi wyjazd do Poitiers
chałam jeszcze do Werden i Essen. Potem rzuciłam się na Dolną Sakso-
nię — Corvey z najstarszym zachowanym masywem zachodnim, a potem
Hildesheim, które zrobiło na mnie duże wrażenie. W katedrze — drzwi
brązowe, a obok muzeum i przede wszystkim Święty Michał, w którym
zachodnia krypta jest kościołem chrześcijańskim, katolickim, a część środ-
kowa i wschodnia protestancka. To napełniało mnie w niesamowity sposób
zarówno pięknem tych zabytków, jak i świadomością ich znaczenia histo-
rycznego. W Hildesheim o ósmej wieczór zadzwoniłam z poczty do Lund.
— Kochani, przyjeżdżam jutro około południa, ale nie wychodźcie na
dworzec, bo nie wiem dokładnie, kiedy będę — powiedziałam. Jutro się
zobaczymy!
To była wielka radość po pobycie w tym kraju, w którym różne my-
śli chodziły mi po głowie. Z jednej strony awersja do tego narodu i do
tego języka, który słyszałam wokół. Z drugiej zaś piękno i bogactwo za-
bytków, które oni mają. Wieczorem wsiadłam do pociągu, który zawiózł
mnie do Hamburga. Tam o dwunastej w nocy wypiłam za ostatnią markę
szklankę mleka i wsiadłam do pociągu do Lubeki, który wjeżdżał na prom
i dojeżdżał do Kopenhagi. Straszny był tłok w tym pociągu. Znalazłam
się w jednym przedziale z trzema panami. Było to dwóch młodych ludzi,
Szwedów, którzy wracali z Rzymu z olimpiady, i jeden Norweg. Wszy-
scy jechali pociągiem z powodu „wysiadki finansowej”. Szwedzi spłukali
się dokładnie w Rzymie i dlatego musieli jechać pociągiem z Rzymu do
Sztokholmu. Norweg natomiast był w Hamburgu z żoną, która wyjechała
dwa dni wcześniej i przez pomyłkę zabrała ze sobą wszystkie pieniądze i bi-
let lotniczy do Oslo. Tak więc wszyscy jechali ostatnim tchem, byłe tylko
dojechać do domu.
Rozmawialiśmy po niemiecku, jeżeli w ogóle można nazwać niemczy-
zną moją znajomość tego języka. Oni byli zaciekawieni, z jakiego ja jestem
kraju, ale nie mogli zgadnąć. Wreszcie jęknęłam:
— No przecież jestem z Polski.
W tym momencie Norweg poderwał się i powiedział po polsku:
— A ja jestem z Nalewek!
Strasznie się śmialiśmy. Oczywiście od tego momentu, gdy chciałam
coś powiedzieć, to mówiłam nowo poznanemu Polakowi, a on tłumaczył
tamtym. Wjechaliśmy w Lubece na prom i wtedy wszyscy poszliśmy do
restauracji, a polski Norweg fundował nam kolację. Potem wróciliśmy
239
chałam jeszcze do Werden i Essen. Potem rzuciłam się na Dolną Sakso-
nię — Corvey z najstarszym zachowanym masywem zachodnim, a potem
Hildesheim, które zrobiło na mnie duże wrażenie. W katedrze — drzwi
brązowe, a obok muzeum i przede wszystkim Święty Michał, w którym
zachodnia krypta jest kościołem chrześcijańskim, katolickim, a część środ-
kowa i wschodnia protestancka. To napełniało mnie w niesamowity sposób
zarówno pięknem tych zabytków, jak i świadomością ich znaczenia histo-
rycznego. W Hildesheim o ósmej wieczór zadzwoniłam z poczty do Lund.
— Kochani, przyjeżdżam jutro około południa, ale nie wychodźcie na
dworzec, bo nie wiem dokładnie, kiedy będę — powiedziałam. Jutro się
zobaczymy!
To była wielka radość po pobycie w tym kraju, w którym różne my-
śli chodziły mi po głowie. Z jednej strony awersja do tego narodu i do
tego języka, który słyszałam wokół. Z drugiej zaś piękno i bogactwo za-
bytków, które oni mają. Wieczorem wsiadłam do pociągu, który zawiózł
mnie do Hamburga. Tam o dwunastej w nocy wypiłam za ostatnią markę
szklankę mleka i wsiadłam do pociągu do Lubeki, który wjeżdżał na prom
i dojeżdżał do Kopenhagi. Straszny był tłok w tym pociągu. Znalazłam
się w jednym przedziale z trzema panami. Było to dwóch młodych ludzi,
Szwedów, którzy wracali z Rzymu z olimpiady, i jeden Norweg. Wszy-
scy jechali pociągiem z powodu „wysiadki finansowej”. Szwedzi spłukali
się dokładnie w Rzymie i dlatego musieli jechać pociągiem z Rzymu do
Sztokholmu. Norweg natomiast był w Hamburgu z żoną, która wyjechała
dwa dni wcześniej i przez pomyłkę zabrała ze sobą wszystkie pieniądze i bi-
let lotniczy do Oslo. Tak więc wszyscy jechali ostatnim tchem, byłe tylko
dojechać do domu.
Rozmawialiśmy po niemiecku, jeżeli w ogóle można nazwać niemczy-
zną moją znajomość tego języka. Oni byli zaciekawieni, z jakiego ja jestem
kraju, ale nie mogli zgadnąć. Wreszcie jęknęłam:
— No przecież jestem z Polski.
W tym momencie Norweg poderwał się i powiedział po polsku:
— A ja jestem z Nalewek!
Strasznie się śmialiśmy. Oczywiście od tego momentu, gdy chciałam
coś powiedzieć, to mówiłam nowo poznanemu Polakowi, a on tłumaczył
tamtym. Wjechaliśmy w Lubece na prom i wtedy wszyscy poszliśmy do
restauracji, a polski Norweg fundował nam kolację. Potem wróciliśmy
239