212
Listy do Redakcji
się od nich, tak jak i od formuły tego tekstu, obligują mnie podziękowania złożone mi przez
Autorkę (pod gwiazdką przy tytule artykułu; s. 589), sugerujące mój udział w powstaniu jego
treści i implicite moją jego akceptację - na co przystać nie mogę. Autorka „przetworzyła" dane
uzyskane ode mnie, a moje dwie generalne prośby - o usunięcie wątków osobisto-rodzinnych
i zredukowanie dywagacji metodologicznych - zostały zignorowane4.
Przemieszanie materii dorobku naukowego całego życia ze swobodną, prywatną przyjacielską
rozmową nie pomaga w stworzeniu realnego portretu, mającego czytającym przybliżyć postać
uczonego. Splecenie w jednym tekście porządku prywatnego i naukowego nigdy nie jest dobre,
ale w tym przypadku - po niedawnej wtedy śmierci Męża i znanej Jego wstrzemięźliwości
w odsłanianiu sfery prywatności - uważam za nietakt w stosunku do bliskich Zmarłego. Choć
jako autor licznych publikacji, profesor Uniwersytetu, wykładowca na wielu uczelniach, członek
różnych decyzyjnych gremiów - Mąż był osobą publiczną, ale nie upoważnia to do dowolnego,
wyrywkowego roztrząsania prywatnych aspektów Jego życia i poglądów, jakby to zrobił koloro-
wy magazyn, a nie biuletyn naukowy tym bardziej wtedy, gdy wspiera się na informacjach
z trzeciej ręki, nieautoryzowanych, przechwyconych zapisach nagrań5.
Z błędnie podanych w artykule informacji chcę sprostować te dotyczące nazwiska matki Męża;
zawodu naszej córki, daty uzyskania przez Męża stopnia profesorskiego - „1982" (w rzeczywisto-
ści 1974). O ile dwie pierwsze informacje mogły być wynikiem pośpiechu i niestaranności (dane
noty biograficznej nie są skorelowane z tekstem), o tyle informacja dotycząca przetrzymania pro-
fesury Męża może nosić znamiona manipulacji (s. 595). Stwarza złudzenie, że Mąż za sprawą
swego „rewizjonizmu" (cudzysłowami oznaczam cytaty z artykułu) był ze swą „szkołą", „stajnią
Miłobędzkiego" (s. 593; rażący kolokwializm w tekście aspirującym do publikacji naukowej),
wyobcowany w środowisku, był obiektem „marginalizowania i szykan" (s. 595); nb.Mąż zżymał
się na popularyzowane przez p. Leśniakowską określenie „stajnia", tak jak na slogan „rewizjo-
nizm". Taka teza Autorki miała - jak można domniemywać - wynieść ją jako „członkinię stajni"
na pozycję modern, przełamującą stęchliznę ancienes, a w podtekście obarczyć Męża odpowie-
dzialnością za pewne, negatywnie odbierane aspekty jej działań.'
Sugerowanego naukowego ostracyzmu Męża nie potwierdzają dokumenty. I żenujące byłoby
tu cytowanie entuzjastycznych ocen Jego dorobku wyrażanych zarówno przez przedstawicieli
starszej generacji - m.in. Władysława Tatarkiewicza, Piotra Biegańskiego, jak i rówieśników. Jan
Białostocki z własnej inicjatywy, zaproponował Mężowi przejście z Wydziału Architektury Poli-
techniki na Uniwersytet w 1971 r.6 Przeciągnięcie Jego nominacji profesorskiej o cztery lata
wynikało z całkiem innych powodów.
W sprostowaniu błędnie podanych informacji przyjmuję kolejność sformułowań podziękowa-
nia, które Autorka była łaskawa mi złożyć, a mianowicie za: „udostępnienie archiwum rodzinnego
4 Wydaje się, że właściwszym niż BHS miejscem na publikację „danych rodzinnych" są pisma historyczno-genealogicz-
ne; drugą prośbę uzasadniałam, najdelikatniej jak mogłam tym, że ocena metodologicznej postawy Męża wymaga dłuż-
szej perspektywy czasowej.
5 Przyjaciele Męża, z którymi rozmawiałam o tekście p. Leśniakowskiej, odnosili na ogół wrażenie, że pośpiesznie
realizowała w nim cel ustawienia się w pozycji głównej naukowej spadkobierczyni Męża, a sugestia rzekomej znajomo-
ści spraw osobistych, bliskości z naszym Domem miała uprawomocniać jej „wiedzę z pierwszej ręki". Takie metody są
sprzeczne z zasadami, które Mąż wpajał swym uczniom: rzetelności ludzkiej i naukowej (przypominał, np., jak dawniej
pierwszym, wyjściowym punktem w balotażu na awans profesorski była ocena postawy moralnej kandydata, czy że
odnotowywanie myśli zaczerpniętej od kogoś „podnosi", a nie „umniejsza").
6 W papierach Męża znajduje się wiele o Nim opinii i korespondencja prywatna z opiniodawcami, w tym listy gratula-
cyjne z okazji Jubileuszu w 1984 r. i przyznania Mu nagrody państwowej I stopnia. Dla przykładu: Jan Białostocki pisał
wtedy w imieniu własnym i Komitetu Nauk o Sztuce PAN o tym jak wielki jest „wkład [Miłobędzkiego] w badanie
sztuki polskiej, a w szczególności historii architektury. Łącząc wyniesione ze studiów architektonicznych znawstwo
techniczne rzemiosła budowlanego z rozległą wiedzą humanistyczną stworzył wzorowy model badań nad architekturą."
Listy do Redakcji
się od nich, tak jak i od formuły tego tekstu, obligują mnie podziękowania złożone mi przez
Autorkę (pod gwiazdką przy tytule artykułu; s. 589), sugerujące mój udział w powstaniu jego
treści i implicite moją jego akceptację - na co przystać nie mogę. Autorka „przetworzyła" dane
uzyskane ode mnie, a moje dwie generalne prośby - o usunięcie wątków osobisto-rodzinnych
i zredukowanie dywagacji metodologicznych - zostały zignorowane4.
Przemieszanie materii dorobku naukowego całego życia ze swobodną, prywatną przyjacielską
rozmową nie pomaga w stworzeniu realnego portretu, mającego czytającym przybliżyć postać
uczonego. Splecenie w jednym tekście porządku prywatnego i naukowego nigdy nie jest dobre,
ale w tym przypadku - po niedawnej wtedy śmierci Męża i znanej Jego wstrzemięźliwości
w odsłanianiu sfery prywatności - uważam za nietakt w stosunku do bliskich Zmarłego. Choć
jako autor licznych publikacji, profesor Uniwersytetu, wykładowca na wielu uczelniach, członek
różnych decyzyjnych gremiów - Mąż był osobą publiczną, ale nie upoważnia to do dowolnego,
wyrywkowego roztrząsania prywatnych aspektów Jego życia i poglądów, jakby to zrobił koloro-
wy magazyn, a nie biuletyn naukowy tym bardziej wtedy, gdy wspiera się na informacjach
z trzeciej ręki, nieautoryzowanych, przechwyconych zapisach nagrań5.
Z błędnie podanych w artykule informacji chcę sprostować te dotyczące nazwiska matki Męża;
zawodu naszej córki, daty uzyskania przez Męża stopnia profesorskiego - „1982" (w rzeczywisto-
ści 1974). O ile dwie pierwsze informacje mogły być wynikiem pośpiechu i niestaranności (dane
noty biograficznej nie są skorelowane z tekstem), o tyle informacja dotycząca przetrzymania pro-
fesury Męża może nosić znamiona manipulacji (s. 595). Stwarza złudzenie, że Mąż za sprawą
swego „rewizjonizmu" (cudzysłowami oznaczam cytaty z artykułu) był ze swą „szkołą", „stajnią
Miłobędzkiego" (s. 593; rażący kolokwializm w tekście aspirującym do publikacji naukowej),
wyobcowany w środowisku, był obiektem „marginalizowania i szykan" (s. 595); nb.Mąż zżymał
się na popularyzowane przez p. Leśniakowską określenie „stajnia", tak jak na slogan „rewizjo-
nizm". Taka teza Autorki miała - jak można domniemywać - wynieść ją jako „członkinię stajni"
na pozycję modern, przełamującą stęchliznę ancienes, a w podtekście obarczyć Męża odpowie-
dzialnością za pewne, negatywnie odbierane aspekty jej działań.'
Sugerowanego naukowego ostracyzmu Męża nie potwierdzają dokumenty. I żenujące byłoby
tu cytowanie entuzjastycznych ocen Jego dorobku wyrażanych zarówno przez przedstawicieli
starszej generacji - m.in. Władysława Tatarkiewicza, Piotra Biegańskiego, jak i rówieśników. Jan
Białostocki z własnej inicjatywy, zaproponował Mężowi przejście z Wydziału Architektury Poli-
techniki na Uniwersytet w 1971 r.6 Przeciągnięcie Jego nominacji profesorskiej o cztery lata
wynikało z całkiem innych powodów.
W sprostowaniu błędnie podanych informacji przyjmuję kolejność sformułowań podziękowa-
nia, które Autorka była łaskawa mi złożyć, a mianowicie za: „udostępnienie archiwum rodzinnego
4 Wydaje się, że właściwszym niż BHS miejscem na publikację „danych rodzinnych" są pisma historyczno-genealogicz-
ne; drugą prośbę uzasadniałam, najdelikatniej jak mogłam tym, że ocena metodologicznej postawy Męża wymaga dłuż-
szej perspektywy czasowej.
5 Przyjaciele Męża, z którymi rozmawiałam o tekście p. Leśniakowskiej, odnosili na ogół wrażenie, że pośpiesznie
realizowała w nim cel ustawienia się w pozycji głównej naukowej spadkobierczyni Męża, a sugestia rzekomej znajomo-
ści spraw osobistych, bliskości z naszym Domem miała uprawomocniać jej „wiedzę z pierwszej ręki". Takie metody są
sprzeczne z zasadami, które Mąż wpajał swym uczniom: rzetelności ludzkiej i naukowej (przypominał, np., jak dawniej
pierwszym, wyjściowym punktem w balotażu na awans profesorski była ocena postawy moralnej kandydata, czy że
odnotowywanie myśli zaczerpniętej od kogoś „podnosi", a nie „umniejsza").
6 W papierach Męża znajduje się wiele o Nim opinii i korespondencja prywatna z opiniodawcami, w tym listy gratula-
cyjne z okazji Jubileuszu w 1984 r. i przyznania Mu nagrody państwowej I stopnia. Dla przykładu: Jan Białostocki pisał
wtedy w imieniu własnym i Komitetu Nauk o Sztuce PAN o tym jak wielki jest „wkład [Miłobędzkiego] w badanie
sztuki polskiej, a w szczególności historii architektury. Łącząc wyniesione ze studiów architektonicznych znawstwo
techniczne rzemiosła budowlanego z rozległą wiedzą humanistyczną stworzył wzorowy model badań nad architekturą."