Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Instytut Sztuki (Warschau) [Editor]; Państwowy Instytut Sztuki (bis 1959) [Editor]; Stowarzyszenie Historyków Sztuki [Editor]
Biuletyn Historii Sztuki — 78.2016

DOI issue:
Nr. 3
DOI article:
In Memoriam
DOI article:
Jolanta Maurin Białostocka (1924-2016)
DOI Page / Citation link:
https://doi.org/10.11588/diglit.71008#0585

DWork-Logo
Overview
Facsimile
0.5
1 cm
facsimile
Scroll
OCR fulltext
In Memoriam

575


2. Sześćdziesiąte urodziny Jolanty Maurin Białostockiej -jubilatka siedzi nad tortem w kształcie tomu
Słownika. Stoją od lewej: Irena Bal, Maria Liczbińska, Hanna Faryna-Paszkiewicz, Janusz Derwojed,
Urszula Leszczyńska, Maria Łodyńska-Kosińska, Maria Klukowska, Janina Wiercińska, Zofia
Baranowicz, Maria Heydel, Joanna Białynicka-Birula, Jolanta Polanowska, Zuzanna Prószyńska

szukiwała najtrafniejszych rozwiązań w doborze
i budowie haseł. Odnotowuję to jako naoczny świa-
dek, bo właśnie wtedy trafiłam do pracowni.
Pani Białostocka była już wówczas na emerytu-
rze, na którą przeszła we wrześniu 1984 r. Pracowa-
ła na pół etatu, ale całą duszą. Nadal budziła podziw
zaangażowaniem, doskonałą organizacją, gotowo-
ścią stawiania czoła najtrudniejszym wyzwaniom.
Jako kierownik pracowni okazała się kimś zupełnie
wyjątkowym. Stworzyła model jej działania, który -
choć już odległy od perfekcyjnego pierwowzoru -
obowiązuje do dziś. Podobno niektórzy, patrząc na
słownikowy zespół z zewnątrz, nazywali go zako-
nem i widzieli głównie rygor. Od środka wyglądało
to inaczej. Przynajmniej za moich czasów. Zapamię-
tałam tylko dobro.
Zofia Kossakowska-Szanajca notuje we wspo-
mnieniowej książce Zawsze przestaje być teraz: „Jo-
lanta, odkąd ją pamiętam, nosiła zawsze włosy suro-
wo ściągnięte w kok na czubku głowy, a ubierała się
szarawo, ciemnawo, w długie sukienki czy spódnice
z białą bluzką, a najżywszym akcentem kolorystycz-
nym były jej rumieńce". Można tylko sprostować,
że „długie sukienki czy spódnice" sięgały mniej wię-

cej do kolan i odsłaniały zgrabne nogi. A cały strój -
istotnie niezwykle skromny, lecz zawsze staranny,
bez żadnego rozchełstania - odbierałam jako mani-
festację niezależności, nie tylko od zmieniających
się mód, ale niezależności w ogóle, i powściągliwo-
ści w prezentowaniu własnej osoby. Cytowany opis
należy też uzupełnić o kilka szczegółów. Szczupła,
wyprostowana sylwetka, energiczne i precyzyjne ru-
chy. Niebieskie oczy, które prześwietlały na wylot.
Nie sposób było pod ich spojrzeniem niczego uda-
wać, nawet podkoloryzować. A może to raczej nie-
zwykła prostota i odwaga Pani Białostockiej, cechu-
jąca ludzi bezwzględnie uczciwych, domagała się po
prostu symetrii?
Starsi pracownicy zwracali się do niej po imie-
niu; dla nas, wówczas młodszych i wiekiem, i sta-
żem („niech pracują młodzi, im praca nie szkodzi" -
mawiała) była Panią Białostocką, nieraz Szefową.
Moim pierwszym pozamerytorycznym zada-
niem okazało się powieszenie na ścianie pracowni,
koło drzwi, niewielkiego plakatu. Na malinowym tle
biały kontur serca i napis: „Lubię i szanuję swoją
pracę". W pierwszej chwili nie rozumiałam entuzja-
zmu Pani Białostockiej dla tego hasła. Wiedziałam,
 
Annotationen