Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Instytut Sztuki (Warschau) [Editor]; Państwowy Instytut Sztuki (bis 1959) [Editor]; Stowarzyszenie Historyków Sztuki [Editor]
Biuletyn Historii Sztuki — 78.2016

DOI issue:
Nr. 3
DOI article:
In Memoriam
DOI article:
Jolanta Maurin Białostocka (1924-2016)
DOI Page / Citation link:
https://doi.org/10.11588/diglit.71008#0587

DWork-Logo
Overview
Facsimile
0.5
1 cm
facsimile
Scroll
OCR fulltext
In Memoriam

577


4. Z Justyną Guze, czerwiec 2001

wów inności). Z pewnością właśnie ona, przynaj-
mniej w niektórych kwestiach, nadawała ton. Stwo-
rzyła jasną hierarchię spraw, o których można lub
trzeba mówić, a rozmowy nigdy nie schodziły poni-
żej pewnego poziomu intelektualnego czy, jeśli tak
można rzec, moralnego. To brzmi nieco patetycznie,
ale w rozmowach tych nie było nic z egzaltacji ani
patosu, który Szefowa potrafiła wyśmiać i rozbroić.
Cechowała ją finezja dowcipu, której mało kto mógł
dorównać. Do dziś pamiętamjej syntetycznie, świet-
nie skonstruowane anegdoty o Edasku, który się
ociąga, o przyjezdnej pani sytej z domu czy o papie-
rze, który rozpływa się w ustach. Często było to jed-
no zdanie czy nawet pojedyncze słowo puentujące
jakieś zdarzenie, tym celniejsze, że rzucone jakby
mimochodem, bez liczenia na efekt.
Pogawędki towarzyskie, w które niepostrzeżenie
przechodziły dyskusje merytoryczne, pojawiały się
w codziennym życiu pracowni tylko w krótkich an-
traktach. Właściwie cały czas wypełniony był pracą,
i to ujętą w ścisłe ramy dyscypliny. Mniej więcej co
dwa-trzy miesiące trzeba było przedstawić „urobek"
w formie maszynopisu. Biada, jeśli kwerenda oka-
zywała się nie dość wnikliwa, przedstawione fakty
sprzeczne wobec siebie, a sformułowania nielogiczne.
Pani Białostocka była wymagającym recenzentem i su-
rowym sędzią. Dbała o precyzję terminologiczną,
o jasność i oszczędność wywodu, o poprawną pol-
szczyznę. Nie tolerowała bylejakości i tandety in-

telektualnej. Nie tylko zresztą w słownikowych bio-
gramach. Choć właśnie dzięki jej skrupulatnej i dro-
biazgowej korekcie moich haseł nauczyłam się tak
wiele.
Zresztą najwyższe wymagania stawiała sobie sa-
mej, zawsze bardzo krytycznie oceniając własna
pracę i nieustannie się dyscyplinując, bez żadnej ta-
ryfy ulgowej. Bywała wręcz bezlitosna dla siebie.
Podczas jakiejś rozmowy o wychowywaniu dzieci
powiedziała na przykład, zupełnie na serio i bez ko-
kieterii, że bywała złą matką. Nakrzyczała kiedyś na
kilkuletnią córeczkę, która zalewając się łzami, po-
plamiła tymi łzami wypastowaną podłogę. (Oczywi-
ście z innych opowieści wynikało jasno, że kochała
Martę bezgranicznie i była z niej niezwykle dumna).
Takiego samokrytycyzmu nie spotkałam chyba ni-
gdy przedtem ani potem. Wobec innych Szefowa
była dużo bardziej sprawiedliwa. Potrafiła wytknąć
błąd, a jednocześnie wydobyć wszystkie pozytywy,
choćby najgłębiej ukryte. Po rozmowie z nią,
zwłaszcza z gatunku tych zasadniczych, człowiek
wracał niejako do stanu pierwotnego, do siebie
prawdziwego. Nie czuł się nikim więcej, niż był fak-
tycznie. Ale też ani na jotę nikim mniej.
Inka Bal, która znała Panią Białostocką znacznie
dłużej i znacznie lepiej niż ja, mówi: „Jolanta przez te
lata zmieniała się. Początkowo, razem z mężem,
uczestniczyła w życiu towarzysko-artystycznym,
utrzymywała na przykład kontakty z Janem Cybisem,
 
Annotationen