SĄDOWA WISZNIA
Mniej więcej w połowie odległości pomiędzy Przemyślem i Lwo-
wem szosa rozdwaja się. Wszyscy dążący do Lwowa skręcają miękkim
lukiem w lewo, na niedawno zbudowaną obwodnicę. Tylko nieliczni
jadą dalej prosto, ku skrytemu wśród drzew miasteczku Sądowa Wi-
sznia. Ci, którzy trafią tam bez specjalnego powodu, nie mogą liczyć
na wielkie atrakcje turystyczne, a droga dojazdowa i uliczki są fatal-
nie utrzymane. Trudno więc zalecać wszystkim zwiedzanie Sądowej
Wiszni, ale przejeżdżając obok niej warto przypomnieć sobie nieco
szczegółów z jej interesujących i burzliwych dziejów.
Sądowa Wisznia powstała niewątpliwie jako miejscowość etapowa
na szlaku pomiędzy Przemyślem i Lwowem. Jako miasto lokował ją
Kazimierz Wielki w r. 1368. Do końca istnienia Rzeczypospolitej Są-
dowa Wisznia była królewszczyzną, centrum rozległego starostwa.
Wielkiej kariery gospodarczej nigdy nie zrobiła, odgrywała za to waż-
ną rolę w życiu całego województwa ruskiego. System polityczno-praw-
ny dawnej Rzeczypospolitej kształtował się przez wieki i zawierał
mnóstwo niekonsekwencji, wynikających z prastarych obyczajów czy
precedensów, szybko nabierających obowiązującej mocy. Jednym z ta-
kich zjawisk było uznanie Sądowej Wiszni za stałe miejsce sejmiku ge-
neralnego województwa ruskiego, zwanego „generałem”. Uczyniło to
miasteczko centrum lokalnej polityki, a dokonywane tu wybory
i podejmowane decyzje miały znaczenie w skali całego kraju. Na sej-
miku wybierano przecież urzędników ziemskich, posłów na sejm i de-
putatów do trybunału. Rozstrzygano różne problemy samorządowe,
decydowano o sposobie poboru podatków i korzystania ze „skarbu
wojewódzkiego” wreszcie o zaciągach wojskowych. Obrady odbywały
się w największym dostępnym pomieszczeniu, a więc w kościele para-
fialnym. W ciągu wieków kościół wisznieński był świadkiem podejmo-
wania nieskończonej ilości laudów, czyli uchwał, elekcji, protestacji,
rezolucji i reasumpcji. Szeroką rzeką lała się sejmowa elokwencja,
zjednej strony pełna pustosłowia i barokowej przesady, z drugiej zaś
stanowiąca narzędzie precyzyjnej socjotechniki, doskonale dostosowa-
nej do mentalności szlacheckiej. Często nie kończyło się na słowach.
Świętość miejsca obrad nie wpływała na pohamowanie szlacheckiej
117
Mniej więcej w połowie odległości pomiędzy Przemyślem i Lwo-
wem szosa rozdwaja się. Wszyscy dążący do Lwowa skręcają miękkim
lukiem w lewo, na niedawno zbudowaną obwodnicę. Tylko nieliczni
jadą dalej prosto, ku skrytemu wśród drzew miasteczku Sądowa Wi-
sznia. Ci, którzy trafią tam bez specjalnego powodu, nie mogą liczyć
na wielkie atrakcje turystyczne, a droga dojazdowa i uliczki są fatal-
nie utrzymane. Trudno więc zalecać wszystkim zwiedzanie Sądowej
Wiszni, ale przejeżdżając obok niej warto przypomnieć sobie nieco
szczegółów z jej interesujących i burzliwych dziejów.
Sądowa Wisznia powstała niewątpliwie jako miejscowość etapowa
na szlaku pomiędzy Przemyślem i Lwowem. Jako miasto lokował ją
Kazimierz Wielki w r. 1368. Do końca istnienia Rzeczypospolitej Są-
dowa Wisznia była królewszczyzną, centrum rozległego starostwa.
Wielkiej kariery gospodarczej nigdy nie zrobiła, odgrywała za to waż-
ną rolę w życiu całego województwa ruskiego. System polityczno-praw-
ny dawnej Rzeczypospolitej kształtował się przez wieki i zawierał
mnóstwo niekonsekwencji, wynikających z prastarych obyczajów czy
precedensów, szybko nabierających obowiązującej mocy. Jednym z ta-
kich zjawisk było uznanie Sądowej Wiszni za stałe miejsce sejmiku ge-
neralnego województwa ruskiego, zwanego „generałem”. Uczyniło to
miasteczko centrum lokalnej polityki, a dokonywane tu wybory
i podejmowane decyzje miały znaczenie w skali całego kraju. Na sej-
miku wybierano przecież urzędników ziemskich, posłów na sejm i de-
putatów do trybunału. Rozstrzygano różne problemy samorządowe,
decydowano o sposobie poboru podatków i korzystania ze „skarbu
wojewódzkiego” wreszcie o zaciągach wojskowych. Obrady odbywały
się w największym dostępnym pomieszczeniu, a więc w kościele para-
fialnym. W ciągu wieków kościół wisznieński był świadkiem podejmo-
wania nieskończonej ilości laudów, czyli uchwał, elekcji, protestacji,
rezolucji i reasumpcji. Szeroką rzeką lała się sejmowa elokwencja,
zjednej strony pełna pustosłowia i barokowej przesady, z drugiej zaś
stanowiąca narzędzie precyzyjnej socjotechniki, doskonale dostosowa-
nej do mentalności szlacheckiej. Często nie kończyło się na słowach.
Świętość miejsca obrad nie wpływała na pohamowanie szlacheckiej
117