WSPOMNIENIE O ZYGMUNCIE BATOWSKIM
komponował swe prace historyczne, jak artysta obraz,
każdy szczegół, każdy przypisek który wprowadzał do
tekstu, musiał mieć swe uzasadnienie i swe właściwe
miejsce. A że nie pisał łatwo, że stylistyczne opraco-
wanie rękopisu kosztowało go wiele trudu, więc było
naturalne, iż lękał się i unikał prac obszernych i roz-
ległych. A wreszcie jeszcze jedno, bodaj najważniejsze:
kierunek jego pracy uległ z latami zmianie. Niegdyś
monografia Norblina była jego celem, a materiały
zbierał w miarę jak do tego celu były potrzebne; po-
tem zaś zbieranie materiałów, odszukiwanie faktów
nieznanych czy zapomnianych samo stało się dlań ce-
lem; pisał takie rozprawy, do jakich materiały zebra-
ły się najkompletniej. Może trzeba żałować, że warun-
ki I wojny nie pozwoliły mu napisać zamierzonej
historii malarstwa polskiego: wtedy był gotów ją na-
pisać, później gotowość tę stracił, na pierwszy plan
wysunęły się inne zamierzenia i potrzeby. Jednakże
jest pewne, że gdyby nie wojna i przedwczesna śmierć
mielibyśmy obok Norblina przynajmniej jeszcze „Bac-
ciarellego” i „Le Bruna”.
A wszystko to miało jeszcze głębszy podkład. Ba-
towski był mianowicie w swych zamierzeniach i po-
szukiwaniach nastawiony tak społecznie jak tylko
niewielu humanistów. Nie w tym znaczeniu by uwa-
żał za dobre chodzić na posiedzenia, radzić wspólnie,
tworzyć organizacje, inicjować zbiorowe wydawnictwa.
Owszem, projektował ową historię malarstwa, póź-
niej zainicjował znakomite wydawnictwo Warszaw-
skiego Towarzystwa Naukowego z historii sztuki. Ale
co innego było ważniejsze i dla Batowskiego typowe.
Był najzupełniej wolny od osobistych ambicji, tak
częstych, tak ostatecznie naturalnych u pracowników
nauki. Nie powiedział nigdy: odkryłem ten fakt, poz-
nałem się na tym artyście, zrobiłem tę syntezę. Był na-
stawiony całkowicie na robienie tego, co społecznie,
co narodowo potrzebne, był zaś przekonany, że zbie-
ranie, spisanie, uratowanie danych faktycznych doty-
czących dawnej sztuki polskiej jest w tej chwili waż-
niejsze od takiego czy innego, nawet najświetniejsze-
go jej opracowania.
Ostrożny w słowach, rozważny w sądach, wstrze-
mięźliwy w wypowiadaniu opinii, był człowiekiem, któ-
ry nie używał superlatywów. Tymczasem o nim trud-
no bez superlatywów mówić. Był naj rozważni ej szym
z ludzi, najostrożniejszym z uczonych. W hipotezach
naukowych był tak samo ostrożny jak w poczyna-
niach życiowych i radach przyjacielskich. Nie brakło
mu entuzjazmu, ale trzymał go na wodzy. Każdą
opinię dziesięciokrotnie przemyślał, zanim dał jej wy-
raz. Nie forsować, nie naglić, nie spieszyć się, nie
unosić się chwilowym zachwytem i chęcią; wszystko
ma swój czas; każda myśl, każde postanowienie musi
dojrzeć. Niejednego z jego bliskich mogło to dotknąć,
że entuzjazmy, pomysły, inicjatywy przyjmował po-
wściągliwie. Ale prędzej czy później wszyscy się
przekonywali, że ma rację. Miał ją zawsze, w rzeczach
dużych tak samo jak w małych. I wspominając jego
postawę, pracę, poczynania trudno się powstrzymać
od sądu, że był najmądrzejszym człowiekiem, jakiego
mieliśmy wśród nas.
komponował swe prace historyczne, jak artysta obraz,
każdy szczegół, każdy przypisek który wprowadzał do
tekstu, musiał mieć swe uzasadnienie i swe właściwe
miejsce. A że nie pisał łatwo, że stylistyczne opraco-
wanie rękopisu kosztowało go wiele trudu, więc było
naturalne, iż lękał się i unikał prac obszernych i roz-
ległych. A wreszcie jeszcze jedno, bodaj najważniejsze:
kierunek jego pracy uległ z latami zmianie. Niegdyś
monografia Norblina była jego celem, a materiały
zbierał w miarę jak do tego celu były potrzebne; po-
tem zaś zbieranie materiałów, odszukiwanie faktów
nieznanych czy zapomnianych samo stało się dlań ce-
lem; pisał takie rozprawy, do jakich materiały zebra-
ły się najkompletniej. Może trzeba żałować, że warun-
ki I wojny nie pozwoliły mu napisać zamierzonej
historii malarstwa polskiego: wtedy był gotów ją na-
pisać, później gotowość tę stracił, na pierwszy plan
wysunęły się inne zamierzenia i potrzeby. Jednakże
jest pewne, że gdyby nie wojna i przedwczesna śmierć
mielibyśmy obok Norblina przynajmniej jeszcze „Bac-
ciarellego” i „Le Bruna”.
A wszystko to miało jeszcze głębszy podkład. Ba-
towski był mianowicie w swych zamierzeniach i po-
szukiwaniach nastawiony tak społecznie jak tylko
niewielu humanistów. Nie w tym znaczeniu by uwa-
żał za dobre chodzić na posiedzenia, radzić wspólnie,
tworzyć organizacje, inicjować zbiorowe wydawnictwa.
Owszem, projektował ową historię malarstwa, póź-
niej zainicjował znakomite wydawnictwo Warszaw-
skiego Towarzystwa Naukowego z historii sztuki. Ale
co innego było ważniejsze i dla Batowskiego typowe.
Był najzupełniej wolny od osobistych ambicji, tak
częstych, tak ostatecznie naturalnych u pracowników
nauki. Nie powiedział nigdy: odkryłem ten fakt, poz-
nałem się na tym artyście, zrobiłem tę syntezę. Był na-
stawiony całkowicie na robienie tego, co społecznie,
co narodowo potrzebne, był zaś przekonany, że zbie-
ranie, spisanie, uratowanie danych faktycznych doty-
czących dawnej sztuki polskiej jest w tej chwili waż-
niejsze od takiego czy innego, nawet najświetniejsze-
go jej opracowania.
Ostrożny w słowach, rozważny w sądach, wstrze-
mięźliwy w wypowiadaniu opinii, był człowiekiem, któ-
ry nie używał superlatywów. Tymczasem o nim trud-
no bez superlatywów mówić. Był naj rozważni ej szym
z ludzi, najostrożniejszym z uczonych. W hipotezach
naukowych był tak samo ostrożny jak w poczyna-
niach życiowych i radach przyjacielskich. Nie brakło
mu entuzjazmu, ale trzymał go na wodzy. Każdą
opinię dziesięciokrotnie przemyślał, zanim dał jej wy-
raz. Nie forsować, nie naglić, nie spieszyć się, nie
unosić się chwilowym zachwytem i chęcią; wszystko
ma swój czas; każda myśl, każde postanowienie musi
dojrzeć. Niejednego z jego bliskich mogło to dotknąć,
że entuzjazmy, pomysły, inicjatywy przyjmował po-
wściągliwie. Ale prędzej czy później wszyscy się
przekonywali, że ma rację. Miał ją zawsze, w rzeczach
dużych tak samo jak w małych. I wspominając jego
postawę, pracę, poczynania trudno się powstrzymać
od sądu, że był najmądrzejszym człowiekiem, jakiego
mieliśmy wśród nas.