Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Instytut Sztuki (Warschau) [Editor]; Państwowy Instytut Sztuki (bis 1959) [Editor]; Stowarzyszenie Historyków Sztuki [Editor]
Biuletyn Historii Sztuki — 28.1966

DOI issue:
Nr. 2
DOI article:
Tatarkiewicz, Władysław: Wspomnienie o Zygmuncie Batowskim
DOI Page / Citation link: 
https://doi.org/10.11588/diglit.47789#0124

DWork-Logo
Overview
loading ...
Facsimile
0.5
1 cm
facsimile
Scroll
OCR fulltext
WŁADYSŁAW TATARKIEWICZ

i przerwała wydawnictwo; nie zostało potem wzno-
wione i żaden z nas trzech nie ogłosił tego, co wów-
czas zamierzał. Batowski przez całe życie powracał
fragmentami do swego tematu, ale już go w całości
nie opracował.
Wojna nas rozdzieliła, ale potem właśnie zbliżyła.
W r. 1915 powstał na nowo Uniwersytet Warszawski,
w którym objąłem wykłady filozofii. Historii sztuki
w pierwszych latach nie było, sprawa jej dopiero
wypłynęła w r. 1917. Jako jedyny członek wydziału
mający pewne związki z historią sztuki, zostałem re-
ferentem komisji mającej obsadzić tę katedrę. Posta-
wiłem kandydaturę Batowskiego, wniosek został przy-
jęty, Batowski powołanie przyjął. Przyjazd ze Lwo-
wa do Warszawy nie był w tym momencie wojny
trudny — jeszcze w ciągu roku akademickiego przy-
jechał objąć swe stanowisko. Jeśli mam jakąś zasłu-
gę dla historii sztuki w Polsce, to tę, że przyczyniłem
się do powierzenia mu katedry warszawskiej. Nie wia-
domo jakby to było inaczej: we Lwowie Podlacha
był starszy, posiadał już veniam legendi i miałby
napewno pierwszeństwo jako następca Bołoza Anto-
niewicza. A w usposobieniu Batowskiego nie leżało
by o cokolwiek zabiegać, tym bardziej,, że do pracy
w Bibliotece był bardzo przywiązany.
O mieszkanie w czasie wojny niezupełnie było
w Warszawie łatwo. Batowski otrzymał pokój w (nie
istniejącym już) hotelu ,,,Wiktoria” na Jasnej. Hotel był
zły; pokój nieprzyjemny, przyjezdny czuł się w nim
nieszczęśliwy. Zaproponowałem, żeby przeprowadził
się do mnie, do mej matki; zgodził się i zamieszkał
na Wiejskiej. W krótkim jednakże czasie pojawiła się
dlań korzystniejsza możliwość. Antoni Jabłoński, se-
kretarz Uniwersytetu, odstąpił mu pokój w swym
służbowym mieszkaniu na terenie Uniwersytetu. Mieś-
ciło się ono w gmachu po-rektorskim na pierwszym
piętrze; okno Batowskiego wychodziło na gmach głów-
ny, obok jego okna jest obecnie na elewacji medalion
pamiątkowy Chopina. Stosunki Batowskiego z gospo-
darzami ułożyły się idealnie, żył z nimi jak z rodziną.
Jabłoński, dawniej ziemianin na Kresach, był czło-
wiekiem z fantazją i humorem, serdeczny i łatwy w
obejściu. Zakład Historii Sztuki znalazł pomieszczenie
w tym samym budynku i na tym samym piętrze.
W sąsiednich zaś gmachach Batowski miał bibliotekę
i salę wykładową: cały swój świat. Zrealizował swój
praktyczny ideał życia: mieć wszystko na miejscu, nie
tracić czasu na chodzenie. Stało się też zwyczajem,, że
przyjaciele i znajomi przychodzili do niego, nie on do
nich; tak wołał i tak się utarło. Jeśli wychodził, to do
archiwów, do biblioteki Krasińskich czy Zamoyskich.
Pokój u państwa Jabłońskich stał się jakby naturalnym
jego miejscem na świecie. Przeżył w nim wiele lat,
sądzę, że dobrych lat swego życia. Sprawami codzien-
nymi, których nie cierpiał, zajmowali się gospodarze,
on miał całe dnie wolne do pracy. Tym tłumaczy się,
że tak prędko wszedł w życie uniwersyteckie, i tak
prędko zaaklimatyzował się w Warszawie, stał się tak
znakomitym znawcą jej historii i sztuki.
Już w r. 1919 wziął na siebie dodatkową pracę:
kierownictwo Biblioteki Uniwersyteckiej. Podjął się
jej, bo biblioteka była jednak jego żywiołem. Chodziło
zaś o zadanie trudne, ale ważne: z dawnego polskiego
księgozbioru, który przez pół wieku należał do rosyj-
skiego cesarskiego uniwersytetu, uczynić znów księgo-
zbiór polski. Miało to być zajęcie chwilowe, jednakże
spełniał je przez dziesięć lat, bezinteresownie, nie
przerywając zajęć profesorskich. Aby się z nim zoba-

czyć trzeba go było teraz szukać po różnych oddziałach
biblioteki i nieraz zastawało nie nad książkami, a nad
urzędowymi papierami.
Dopiero w r. 1929 wycofał się z kierownictwa bi-
blioteki i całkowicie poświęcił się historii sztuki. Te-
raz w większym tempie powstawały jego wypisy i no-
taty z archiwów, książek, pism, notaty, z których obec-
nie tylu ludzi korzysta. Teraz o każdej prawie godzi-
nie dnia można go było zastać w maleńkim gabinecie
Zakładu Historii Sztuki. Zakłady nasze sąsiadowały
ze sobą, trzeba było tylko przejść przez klatkę scho-
dową; stało się zwyczajem, że po wykładzie wstępo-
wałem do niego; na biurku niezawodnie leżała kart-
ką, na której — zawsze systematyczny — zapisywał
sprawy jakie były do omówienia.
W ciągu lat trzydziestych nastąpiły zmiany w jego
życiu: najpierw duża podróż do Francji, potem mał-
żeństwo, zamieszkanie poza Uniwersytetem. Żona
Zygmunta Batowskiego, pani Natalia Kodymówna,
związana była z Uniwersytetem od jego pierwszego
dnia jako sekretarka rektora i była popularną na tere-
nie Uniwersytetu postacią. Jej żywe usposobienie wpro-
wadzało do domu inne tempo; a jej częste niedomaga-
nia książkowego badacza czyniły pielęgniarzem. Pani
Natalia studiowała początkowo anglistykę, którą jed-
nakże w końcu porzuciła dla specjalności męża, aby
się opiekować jego spuścizną naukową; przyczyniła się
też najwięcej do jej uratowania i uporządkowania.
Mieszkanie, jakie państwo Batowscy otrzymali, było
w nowej Spółdzielni profesorskiej przy ulicy Sewery-
nów 6. Opuściwszy tyloletni pokój sublokatorski Zyg-
munt wszedł teraz w inny styl życia, nowe kłopoty, ale
i nowe radości. Do radości należało umeblowanie
mieszkania: miłośnik dobrej rzemieślniczej roboty,
Batowski upodobał sobie sztukę meblarską stolarza
Herodka, to on wykonał sprzęty do nowego mieszkania.
Okupacja wytrąciła Batowskiego, podobnie jak in-
nych, z normalnego trybu życia, odebrała mu warsz-
tat pracy, zamknęła przed nim bibliotekę i archiwa.
Mimo to pracował intensywnie, a nawet intensywniej
niż kiedykolwiek; mając ograniczoną możliwość zbie-
rania materiałów przystąpił do szybszego ich opra-
cowania. Tak działo się do chwili, kiedy w okropnych
warunkach wojny siły jego się wyczerpały. Dla za-
robku pracował jeszcze w magistracie,, tam go widzia-
łem po raz ostatni i mam go przed oczami wśród
nagich ścian małego magistrackiego pokoju i słyszę
jak się skarży, że jest wyczerpany do ostateczności,
niezdolny zebrać myśli. Zawsze był człowiekiem fi-
zycznie słabym, który tylko przy dobrych warunkach,
w spokoju, w uregulowanym życiu mógł zrobić tak
wiele, jak zrobił.
Zrobił rzeczywiście wiele. Choć wielkiego dzieła
jak Norblin przez ostatnie 35 lat życia nie napisał.
Czy to stało się źle czy dobrze, próżno pytać. Boć
zato napisał wiele prac mniejszych. Można raczej
zapytać: dlaczego tak się stało? Biblioteka Uniwersy-
tecka zabierała mu w ciągu dziesięciu lat przeważną
część czasu. Wykłady odciągały go od pracy pisarskiej,
a nie przychodziły mu łatwo, nie odpowiadały jego
prawdziwym upodobaniom. Zwłaszcza wykłady o sztu-
ce obcej, do których czuł się zobowiązany. Historia
sztuki obcej pociągała go bardzo, ale o ile wkraczała
w historię sztuki polskiej i zbieractwa polskiego: Ra-
fael pociągał go, bo jego portret dostał się do zbio-
rów polskich, Rembrandt, bo malował Lisowczyka.
Był jeszcze inny wzgląd hamujący jego produkcję:
rękopisy swe opracowywał niezmiernie skrupulatnie,

114
 
Annotationen