Ewa Kuryluk
Mietku kochany
Na myśl o Tobie, pojawia się obraz rzutnika, przy którym stoisz na
akademii, i mnie, Twojej studentki, w pierwszym rzędzie. To na pewno
jakieś nieporozumienie, że już nią nie jestem, a Ty kończysz na wiosnę
osiemdziesiąt lat. Doniósł mi o tym na oficjalnym papierze Tomek Gry-
glewicz, więc to chyba prawda. I zaprosił do udziału w księdze jubile-
uszowej, w której Ty figurujesz jako Mistrz, ja zaś znajduję się wśród
uczniów: tych oczywiście, których — raz na zawsze — oczarowałeś
prawie czterdzieści lat temu.
Ach, Mietku kochany, co by Ci tu ofiarować? Pracuję nad różnymi
rzeczami, ale żadna z nich nie powstała z myślą o Tobie, podczas
gdy... Tu mi się przypomniał mój pierwszy okres w Nowym Jorku, paź-
dziernik 1981, gdy spacerując z Ewą i Stasiem po Riverside Park, czę-
sto rozmawialiśmy o Tobie i Haneczce. Nie wiedziałam wtedy jeszcze,
że zostanę w Stanach na wiele lat, że przejdę na angielski. Tej jesieni,
prawdziwie złotej, Manhattan kojarzył mi się z Umbrią z roku 1964
(między maturą a rozpoczęciem studiów). I pisałam sporo wierszy. Cho-
dził mi nawet po głowie tomik dla WL-u, który — o ile się uda —
planowałam Wam zadedykować.
Co się właściwie z tymi wierszami stało? Przed kilkoma miesiącami
przywiozłam z nowojorskiej pracowni kolejną pakę papierów, której
dotąd nie rozpakowałam. Co jest daleko, zawsze wydaje się niezbęd-
ne. Co znajdzie się w zasięgu ręki, leży nietknięte. Wczoraj jednak
przecięłam sznurek i zabrałam się do przeglądania listów, fotografii,
konspektów kursów, notatek do artykułów, maszynopisów książek. Dawne
Mietku kochany
Na myśl o Tobie, pojawia się obraz rzutnika, przy którym stoisz na
akademii, i mnie, Twojej studentki, w pierwszym rzędzie. To na pewno
jakieś nieporozumienie, że już nią nie jestem, a Ty kończysz na wiosnę
osiemdziesiąt lat. Doniósł mi o tym na oficjalnym papierze Tomek Gry-
glewicz, więc to chyba prawda. I zaprosił do udziału w księdze jubile-
uszowej, w której Ty figurujesz jako Mistrz, ja zaś znajduję się wśród
uczniów: tych oczywiście, których — raz na zawsze — oczarowałeś
prawie czterdzieści lat temu.
Ach, Mietku kochany, co by Ci tu ofiarować? Pracuję nad różnymi
rzeczami, ale żadna z nich nie powstała z myślą o Tobie, podczas
gdy... Tu mi się przypomniał mój pierwszy okres w Nowym Jorku, paź-
dziernik 1981, gdy spacerując z Ewą i Stasiem po Riverside Park, czę-
sto rozmawialiśmy o Tobie i Haneczce. Nie wiedziałam wtedy jeszcze,
że zostanę w Stanach na wiele lat, że przejdę na angielski. Tej jesieni,
prawdziwie złotej, Manhattan kojarzył mi się z Umbrią z roku 1964
(między maturą a rozpoczęciem studiów). I pisałam sporo wierszy. Cho-
dził mi nawet po głowie tomik dla WL-u, który — o ile się uda —
planowałam Wam zadedykować.
Co się właściwie z tymi wierszami stało? Przed kilkoma miesiącami
przywiozłam z nowojorskiej pracowni kolejną pakę papierów, której
dotąd nie rozpakowałam. Co jest daleko, zawsze wydaje się niezbęd-
ne. Co znajdzie się w zasięgu ręki, leży nietknięte. Wczoraj jednak
przecięłam sznurek i zabrałam się do przeglądania listów, fotografii,
konspektów kursów, notatek do artykułów, maszynopisów książek. Dawne