Overview
Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Gryglewicz, Tomasz [Hrsg.]; Hussakowska-Szyszko, Maria [Hrsg.]; Kalinowski, Lech [Hrsg.]; Instytut Historii Sztuki <Krakau> [Hrsg.]; Małkiewicz, Adam [Hrsg.]; Pore̜bski, Mieczysław [Gefeierte Pers.]; Bałus, Wojciech [Mitarb.]
Mistrzowi Mieczysławowi Porębskiemu - uczniowie: [na Jubileusz Profesora Mieczysława Porębskiego] — Kraków, 2001

DOI Seite / Zitierlink:
https://doi.org/10.11588/diglit.25715#0271

DWork-Logo
Überblick
Faksimile
0.5
1 cm
facsimile
Vollansicht
OCR-Volltext
268

Jan Michalski

wq, kiedy niebo jest mlecznoszare a światło rozproszone. Kolor jest
wówczas wysycony, uchwytny w granicach przedmiotów, brak odbić,
odblasków, dyferencjacji. Przy krawężnikach leżą resztki brudnego śnie-
gu. Obraz niszczejącego miasta. Cudowność tego obrazu — wraże-
nie pierwsze — zdumiewa i zachwyca. Nie odczuwam obecności po-
średnika między mną a światem przedstawionym — po prostu jestem.
I tu i tam. Czuję, że mam do czynienia z obiektywizmem i inteligencją.
Obraz jest bogaty estetycznie, gęsty, witalny, szczegółowy lecz zwar-
ty, „zgodny z zasadami sztuki". Zaspokaja na pewien czas dokuczliwe
pragnienie, aby wyrazić byt — nasz byt! Tęsknota, której nie da się
niczym ugasić — krążenie wokół basenu źródła...
Aura, którą mógłbym nazwać „pogodą Zielińskiego" oddziela Wą-
brzeźno od reszty świata. Mimo drobiazgowego realizmu staje się ono
miastem fantastycznym. I jak w pejzażu fantastycznym, obserwujemy wy-
łanianie się nieoczekiwanych fragmentów albo nieoczekiwanej całości.
A skoro „wyłanianie się", to i „błąkanie się" — uczucie zagubienia, na-
woływanie się „a-ho, a-hol", głosy z różnych stron. I odnajdywanie się.
„Ale to wcale nie było przyjemne. I zmarzłam."
„Nie! nie! nie! niel niel nie! niel nie! nie!" (kokieteryjnie i zdecydowa-
nie).
„Trzy skarpety za piątkę — okazja! To co, zaszłaś? Chyba nie, nieee,
skąd, mam okres."
„Pan wyjdzie z tej bramy!"
Kto mógłby być (jeszcze jedna bajka!) mistrzem takich sytuacji: Ha-
run al Raszyd, Jan Szkot Eriugena (bo twierdził, że widzieć Królestwo
Niebieskie, to wstąpić w nie), Chrétien de Troyes, Jan Potocki? Którego
z nich mógłbym nazwać „moim mistrzem"?
Kiedy włóczymy się po Pradze, bo Zieliński jest studentem słynnej
praskiej szkoły filmowej, i mówi „tą ulicą szedł Golem", wiem, że zna,
że rozumie, że jest spadkobiercą tych, którzy biorą rzeczy na poważ-
nie. Należy do cechu artystów. Chociaż która to była uliczka zaraz
zapomniałem, mróz szczypał ostro, dziewięć mostów na Wełtawie po-
grążało się w różowej poświacie, dobrze, że tramwaj, którym wracali-
śmy, miał ogrzewane siedzenia.
Pokazałem fotografie Modzelewskiemu. Zniknął. Wyszedł. Po pewnym
czasie spotkałem go na korytarzu. Palił cygaretkę, chodząc w kółko, potem
zapytał mnie: jak on to zrobił? Powiedziałem Marcie, patrząc na nasze
odrapane podwórko, że dopiero teraz widzę jego kolory. A co, przedtem
ich nie widziałeś? Widziałem, ale nie tak intensywnie. Pokazałem też zdję-
cia Ance Baronowej. Była pod urokiem, oboje wiemy o co chodzi. Skąd
wiemy? Dlaczego tak dobrze się rozumiemy? Widocznie nasz rozwój du-
chowy był podobny. Myślę, że oboje czujemy, że autor zbliża się do
jakiejś czarodziejskiej granicy. A może ta granica jest w nas?
 
Annotationen