klocka zrywa jednocześnie z klarowną konkretnością drzeworytniczego cięcia szukając
rozwiązań impresyjnych w delikatnej, migotliwej fakturze, jaką stwarza przewaga igły
akwafortowej.
Dłużej przetrwał nawyk rysowania, notowania na bieżąco wrażeń i pomysłów. Pierwszy
pobyt we Francji, kiedy Białostocki mógł się zetknąć bezpośrednio ze współczesną sztuką,
zaowocował szkicami surrealistycznych kompozycji, ale dominowały wówczas, jak i później,
syntetyczne i wyraziste notatki z monumentów architektonicznych różnych epok. Jeszcze
przez kilka lat towarzyszyły wszystkim podróżom niewielkie kieszonkowe szkicowniki,
zastąpione później przez aparat fotograficzny.
Osobowość Białostockiego-grafika byłaby niepełna, gdy się choćby nie wspomniało o
sferze grafiki użytkowej, jaką się też zajmował. Zajęcie to wynikało nie tyle z decyzji
twórczych, co w sposób naturalny było pochodną charakteru i okoliczności. Wszystko co
Białostocki robił, musiało być zrobione dobrze, precyzyjnie i mieć estetyczną formę. Kiedy
pisał swoje wojenne wiersze, pisał je piękną kursywą, ujmował w dyskretne inicjały i winiety,
dodawał kartonowe okładki, zdefektowane książki dopełniał okładką własnej kompozycji.
W pierwszych powojennych latach współpracował z prywatnym wydawnictwem Łuk, a
odpowiedzialny wówczas w ramach muzealnych obowiązków za prace edytorskie, sam
niejednokrotnie projektował okładki katalogów i plakaty. Jeden z nich — do wystawy
Cypriana Kamila Norwida — projektował wspólnie z Andrzejem Jakimowiczem, podobnie
jak niekiedy ciął z nim razem drzeworytniczy klocek. Z właściwą sobie lekkością i swobodą
łączył umiar i dobry smak wykształcony na świetnej szkole polskiej grafiki użytkowej
dwudziestolecia międzywojennego. Stroniąc od oschłości i rygorów druku funkcjonalnego,
był szczególnie bliski warszawskim grafikom z Koła Artystów Grafiki Reklamowej i
tradycjom bibliofilskim wywodzącym się z Krakowa — od Wyspiańskiego, Bukowskiego,
Procajłowicza. Choć sam skłonny do sugerowania się także i znanymi już formami, chwaląc
polską grafikę użytkową za jej związek z życiem, za powrót do statusu sztuki dla mas,
przestrzegał jednocześnie przed „rozpalaniem dawnego ognia".6
Czas podzielony między naukę i margines prywatności w twórczych działaniach był też
czasem podzielonym między pracami historyka i pisaniem o współczesności — o zagadnie-
niach ogólnych grafiki użytkowej, książki, o graficznej twórczości przyjaciół.7 Najbliższy był
jednak chyba ciągle problem książki, książki w jej dwoistej funkcji i postaci. Zwracając się do
przyszłych pisarzy i naukowców radził im „jak najwcześniej zapoznać się z potrzebami i
dezyderatami pięknego druku", bowiem „powinni pamiętać, że stworzone przez nich w
przyszłości książki muszą prócz doniosłej i pięknej treści literackiej czy naukowej zawierać
też istotną, szlachetną i piękną treść typograficzną. Winni pamiętać, że forma graficzna
książek jest to ta szata, która powinna mówić o dziele i musi, w skali swojej gamy,
współbrzmieć z jego wysoką tonacją".8
55
rozwiązań impresyjnych w delikatnej, migotliwej fakturze, jaką stwarza przewaga igły
akwafortowej.
Dłużej przetrwał nawyk rysowania, notowania na bieżąco wrażeń i pomysłów. Pierwszy
pobyt we Francji, kiedy Białostocki mógł się zetknąć bezpośrednio ze współczesną sztuką,
zaowocował szkicami surrealistycznych kompozycji, ale dominowały wówczas, jak i później,
syntetyczne i wyraziste notatki z monumentów architektonicznych różnych epok. Jeszcze
przez kilka lat towarzyszyły wszystkim podróżom niewielkie kieszonkowe szkicowniki,
zastąpione później przez aparat fotograficzny.
Osobowość Białostockiego-grafika byłaby niepełna, gdy się choćby nie wspomniało o
sferze grafiki użytkowej, jaką się też zajmował. Zajęcie to wynikało nie tyle z decyzji
twórczych, co w sposób naturalny było pochodną charakteru i okoliczności. Wszystko co
Białostocki robił, musiało być zrobione dobrze, precyzyjnie i mieć estetyczną formę. Kiedy
pisał swoje wojenne wiersze, pisał je piękną kursywą, ujmował w dyskretne inicjały i winiety,
dodawał kartonowe okładki, zdefektowane książki dopełniał okładką własnej kompozycji.
W pierwszych powojennych latach współpracował z prywatnym wydawnictwem Łuk, a
odpowiedzialny wówczas w ramach muzealnych obowiązków za prace edytorskie, sam
niejednokrotnie projektował okładki katalogów i plakaty. Jeden z nich — do wystawy
Cypriana Kamila Norwida — projektował wspólnie z Andrzejem Jakimowiczem, podobnie
jak niekiedy ciął z nim razem drzeworytniczy klocek. Z właściwą sobie lekkością i swobodą
łączył umiar i dobry smak wykształcony na świetnej szkole polskiej grafiki użytkowej
dwudziestolecia międzywojennego. Stroniąc od oschłości i rygorów druku funkcjonalnego,
był szczególnie bliski warszawskim grafikom z Koła Artystów Grafiki Reklamowej i
tradycjom bibliofilskim wywodzącym się z Krakowa — od Wyspiańskiego, Bukowskiego,
Procajłowicza. Choć sam skłonny do sugerowania się także i znanymi już formami, chwaląc
polską grafikę użytkową za jej związek z życiem, za powrót do statusu sztuki dla mas,
przestrzegał jednocześnie przed „rozpalaniem dawnego ognia".6
Czas podzielony między naukę i margines prywatności w twórczych działaniach był też
czasem podzielonym między pracami historyka i pisaniem o współczesności — o zagadnie-
niach ogólnych grafiki użytkowej, książki, o graficznej twórczości przyjaciół.7 Najbliższy był
jednak chyba ciągle problem książki, książki w jej dwoistej funkcji i postaci. Zwracając się do
przyszłych pisarzy i naukowców radził im „jak najwcześniej zapoznać się z potrzebami i
dezyderatami pięknego druku", bowiem „powinni pamiętać, że stworzone przez nich w
przyszłości książki muszą prócz doniosłej i pięknej treści literackiej czy naukowej zawierać
też istotną, szlachetną i piękną treść typograficzną. Winni pamiętać, że forma graficzna
książek jest to ta szata, która powinna mówić o dziele i musi, w skali swojej gamy,
współbrzmieć z jego wysoką tonacją".8
55