Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Białostocki, Jan [Honoree]
Rocznik Muzeum Narodowego w Warszawie: In memoriam Jan Białostocki — 35.1991 [erschienen] 1993

DOI issue:
I. Po śmierci Jana Białostockiego: Wspomnienia i nekrologi
DOI article:
Dobrzycka, Anna; Białostocki, Jan [Honoree]; Białostocki, Jan [Oth.]: [Po śmierci Jana Białostockiego]: [wspomnienia i nekrologi]
DOI Page / Citation link: 
https://doi.org/10.11588/diglit.19643#0073

DWork-Logo
Overview
loading ...
Facsimile
0.5
1 cm
facsimile
Scroll
OCR fulltext
Anna Dobrzycka

V

X oznaliśmy się bardzo dawno, zapewne podczas któregoś z pierwszych po wojnie
zjazdów Stowarzyszenia. Czułam się wówczas bardzo onieśmielona, nie znając większości
uczestników, dlatego może tak dobrze zapamiętałam ciepły, życzliwy ludziom uśmiech
Janka.

Jego bezpośredniość i prostota w stosunkach z ludźmi oraz wyjątkowe poczucie humoru
ułatwiały mi z Nim kontakt mimo różnic intelektu. Z tych najdawniejszych czasów
pamiętam urocze wieczory w gronie przyjaciół, w ciasnym, wyładowanym książkami
mieszkanku „pod mostem"; wieczory, przeciągające się niemal do rana, z których nikomu nie
chciało wracać się do domu. Podczas jednego z nich dowiedziałam się, że Janek był po
Powstaniu Warszawskim więźniem trzech obozów koncentracyjnych; pokazał mi wówczas
swoje rysunki związane z latami wojny. Od tego czasu bardziej jeszcze podziwiałam jego
niezachwianą pogodę ducha. Powiedział mi kiedyś, że uważa, iż los był dlań szczęśliwy.

Kiedy w początkach lat pięćdziesiątych znalazłam się w Zarządzie Poznańskiego
Oddziału Stowarzyszenia, wypadło mi częściej bywać w Warszawie. Związałam się też wtedy
na stałe z Galerią Malarstwa Obcego w Poznaniu. Każde spotkanie z Jankiem w Warszawie
było dla mnie „lekcją". Uczyłam się od Niego tego malarstwa i metod pracy muzealnej. Na
marginesie spraw „urzędowych" miałam okazję spotkać się z Jego dobrocią, z Jego
wewnętrzną potrzebą czynienia ludziom dobra. Kiedy dzięki holenderskiemu stypendium
wyjeżdżałam do Amsterdamu, przeżywałam szczególne emocje; była to też pierwsza w mym
życiu podróż samolotem, a dzień był wyjątkowo ponury. Szalała grudniowa, śnieżna burza,
wichura zatykała dech i podcinała nogi. Nie zapomnę tego dnia, w którym Janek, cały
zaśnieżony, dzierżąc mój nędzny kuferek, odprowadzał mnie na lotnisko, niemal do samego
samolotu, dość prymitywnego, który miał mnie zawieźć do Pragi; tamtędy bowiem
prowadziła droga lotnicza do Amsterdamu. Obecność Janka dodała mi w tym ponurym dniu
tyle otuchy, że potem, tam w górze, doceniłam przyjemność „żeglowania" ponad chmurami,
mimo przymusowego lądowania po drodze!

69
 
Annotationen