Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Czerni, Krystyna
Rezerwat sztuki: tropami artystów polskich XX wieku — Kraków, 2000

DOI Seite / Zitierlink:
https://doi.org/10.11588/diglit.42191#0238

DWork-Logo
Überblick
Faksimile
0.5
1 cm
facsimile
Vollansicht
OCR-Volltext
bysław M. Maciejewski

ty na czubek palca cynobru, puknął w to szare płótno i wyszedł. Nie glę-
dził, nie gadał. To była zawsze iskra niepokoju. Zostawiał delikwenta z roz-
grywką, z własnym sumieniem, z własnym dochodzeniem do sprawy. (...)
Teraz, pracując jako nauczyciel, doskonale te sprawy rozumiem i postę-
puję podobnie. Artystajest wówczas dobrym pedagogiem, kiedy sam bar-
dzo dużo pracuje”.
Rozmawiałam z wieloma uczniami Maciejewskiego -jeszcze gdy zył
- wszyscy podkreślali, że był wytrawnym, zapalonym pedagogiem. Ci-
chym dramatem Zbyszka było to, że nie doczekał się własnej pracowni
na Wydziale Malarstwa, choć tak bardzo o tym marzył i chociaż zasługi-
wał na to bardziej niż wielu innych. W swoim czasie był najmłodszym
profesorem krakowskiej ASP; studentów Wydziału Grafiki, gdzie praco-
wał, uczył z oddaniem - rzadko jednak prowadził do dyplomu, malar-
stwo było dla nich boczną dyscypliną. Pewnie nieprzypadkowo wielu
z nich po wyjściu z Akademii wybrało właśnie pędzel, farby i płótno,
porzucając techniki druku.
Kunsztowne, wyzywająco piękne obrazy Maciejewskiego, ich dys-
kretna elegancja, misterna organizacja płótna, arabeska linii, wzorzystość
plam i błysków światła - podobały się widzom, na każdej aukcji robiły
furorę. Wielu krytyków pozostawało jednak nieprzejednanych, Macie-
jewski ich drażnił. „Wtórne” - wydymali pogardliwie wargi, „nadmiernie
dekoracyjne” - brzmiał wyrok, a „dekoracyjność” pozostaje obelgą
w ustach awangardy. Zarzucano mu, że maluje „reprodukcje własnych
obrazów” -jakby uwaga ta nie dotyczyła niemal każdego malarza. Iryto-
wała jego perfekcyjność, tradycyjny warsztat - jakby elegancja była z za-
łożenia mniej warta niż dosadna, brutalna ekspresja. Maciejewski nie
znosił niechlujstwa warsztatowego, bronił trwałości, szlachetności dzie-
ła. W kontekście nadmiernie żywiołowej lub ostentacyjnie zgrzebnej no-
woczesności jego sztuka drażniła jak noszona na co dzień biżuteria, jak
klejnoty rozrzucone obficie na płótna.
Lubiłamjego obrazy. Ich zmysłowość, wyrafinowanie. Lubiłam pod-
glądać koronkową „robotę” malarza budującego powierzchnię z rozbi-
tych, wibrujących plam, z mgliście rozpylonego światła. Wielobarwna,
rozedrgana mozaika ogrodów, ironiczne kukiełki dzieci w niepokojących
sytuacjach; mroczny i duszny uścisk kochanków z Mandragory. I te naj-
prostsze, ostatnie gwasze - portrety kwiatów. Już tylko wierność i czyste
oko malarza: pokorna, drobiazgowa rejestracja widzialnego. Był jednym

236
 
Annotationen