WSPOMNIENIA
POŚMIERTNE
RS. PROF. DR SZCZĘSNY DETTLOFF
(1878-1961)
PAMIĘCI CZŁOWIEKA
Zamieszczone w tym numerze wspomnienia naj-
bliższych uczniów Szczęsnego Dettloffa zwalniają od
konieczności ponownego przypominania wielorakich
zasług zgasłego Profesora. Lepiej znali oni Jego życie,
aczkolwiek zawdzięczali Mu chyba to samo, co i my,
inni, rzadziej, bądź wręcz dorywczo pozostający
w świetle Jego osobowości. Jeżeli pozwalam sobie
skreślić tych kilka słów, to powoduje mną wyłącznie
myśl, że nie powinno w zasadzie zabraknąć nikogo,
gdy chodzi o spóźniony niestety akt oddania hołdu
Pamięci Niezapomnianej.
Minęły już dwa lata dokładnie, odkąd zabrakło
Go wśród nas. Kraj nawykły do niecodziennej często-
tliwości śmierci, kraj polski, pozornie przeszedł obo-
jętnie i nad tym zgonem — pięknym zwycięstwem
pracowitego życia. Odchodzą stale zasłużeni, strudzeni,
jakże często niedoceniani za życia; tylu ich już
odeszło. Ale nie to jest najboleśniejsze.
Może mnie właśnie, nie uczniowi, a jakże hojnie
przecież odbarowanemu Jego sercem i darami przy-
jacielskiej pomocy, łatwiej niż komukolwiek innemu
przyjdzie sformułować niektóre sprawy, nie zawsze
utrwalone w gatunku pamięci. Mój podziw dla
Profesora wzrastał z latami, przybierał na sile, za-
taczał coraz to szersze kręgi. Podziwiałem nie tylko
Jego wielostronność zainteresowań, lecz również
uporczywe badania spraw i rzeczy polskich — a trud
to był niemały, zważywszy, że swą karierę naukową
rozpoczął był Szczęsny Dettloff w byłym zaborze
pruskim na długo przed uzyskaniem niepodległości.
W tych trudnych latach był On nie tylko ofiarnym
i mądrym organizatorem, lecz również niezawodnym
rzecznikiem spraw kultury ojczystej, której osiąg-
nięcia, z niezwykłą czułością i precyzją, wydobywał
z niepamięci historii oraz gwaru współczesnych Mu
dni. Wrażliwy na brzmienie sztuki współczesnej po-
dejmował z urzekającą pasją samotną walkę o ele-
mentarne prawa jej rozwoju, darzył ją zaufaniem
i zrozumieniem. Organizator, naukowiec, wychowawca
wielkiej miary, szermierz spraw zawsze czystych acz
nieraz trudnych — z uporem nawracał nieustępliwą
Swą myśl do zagadnień sobie najbliższych i naj-
bardziej umiłowanych, to znaczy do problematyki
kultury artystycznej Polski u schyłku wieków śred-
nich. Olbrzymia osobowość Stosza już od zarania
zafascynowała umysł młodego podówczas naukowca.
Portret mistrza i jego dzieła, powiązania i relacje
międzynarodowe jego sztuki, gatunek inności i związ-
ki z Polską, obraz wielkości tego artysty, śmiałość
interpretacji jego osiągnięć, jak również bezinteresow-
ność naukowej oceny jego spuścizny — oto co za-
wdzięcza Dettloffowi nauka polska, nigdy chyba
niewypłacalna w należytej mierze za wielkość tego
naukowego trudu.
Uczeń Dvoraka i Riehla, Wóllflina, Schlossera
i Strzygowskiego, znakomity przedstawiciel głośnej
„szkoły wiedeńskiej”, mógł mieć za Sobą niejeden
tytuł usprawiedliwiający Jego przewagę nad współ-
czesnym Mu pokoleniem polskich historyków sztuki.
Nie korzystał z tego nigdy. Przeciwnie: pozostawał
zawsze w cieniu, nieco rubasznym uśmiechem śred-
niowiecznego snycerza, bądź mądrym i wyrozumiałym
kapłana, pokrywając jakże często Mu towarzyszące
304
POŚMIERTNE
RS. PROF. DR SZCZĘSNY DETTLOFF
(1878-1961)
PAMIĘCI CZŁOWIEKA
Zamieszczone w tym numerze wspomnienia naj-
bliższych uczniów Szczęsnego Dettloffa zwalniają od
konieczności ponownego przypominania wielorakich
zasług zgasłego Profesora. Lepiej znali oni Jego życie,
aczkolwiek zawdzięczali Mu chyba to samo, co i my,
inni, rzadziej, bądź wręcz dorywczo pozostający
w świetle Jego osobowości. Jeżeli pozwalam sobie
skreślić tych kilka słów, to powoduje mną wyłącznie
myśl, że nie powinno w zasadzie zabraknąć nikogo,
gdy chodzi o spóźniony niestety akt oddania hołdu
Pamięci Niezapomnianej.
Minęły już dwa lata dokładnie, odkąd zabrakło
Go wśród nas. Kraj nawykły do niecodziennej często-
tliwości śmierci, kraj polski, pozornie przeszedł obo-
jętnie i nad tym zgonem — pięknym zwycięstwem
pracowitego życia. Odchodzą stale zasłużeni, strudzeni,
jakże często niedoceniani za życia; tylu ich już
odeszło. Ale nie to jest najboleśniejsze.
Może mnie właśnie, nie uczniowi, a jakże hojnie
przecież odbarowanemu Jego sercem i darami przy-
jacielskiej pomocy, łatwiej niż komukolwiek innemu
przyjdzie sformułować niektóre sprawy, nie zawsze
utrwalone w gatunku pamięci. Mój podziw dla
Profesora wzrastał z latami, przybierał na sile, za-
taczał coraz to szersze kręgi. Podziwiałem nie tylko
Jego wielostronność zainteresowań, lecz również
uporczywe badania spraw i rzeczy polskich — a trud
to był niemały, zważywszy, że swą karierę naukową
rozpoczął był Szczęsny Dettloff w byłym zaborze
pruskim na długo przed uzyskaniem niepodległości.
W tych trudnych latach był On nie tylko ofiarnym
i mądrym organizatorem, lecz również niezawodnym
rzecznikiem spraw kultury ojczystej, której osiąg-
nięcia, z niezwykłą czułością i precyzją, wydobywał
z niepamięci historii oraz gwaru współczesnych Mu
dni. Wrażliwy na brzmienie sztuki współczesnej po-
dejmował z urzekającą pasją samotną walkę o ele-
mentarne prawa jej rozwoju, darzył ją zaufaniem
i zrozumieniem. Organizator, naukowiec, wychowawca
wielkiej miary, szermierz spraw zawsze czystych acz
nieraz trudnych — z uporem nawracał nieustępliwą
Swą myśl do zagadnień sobie najbliższych i naj-
bardziej umiłowanych, to znaczy do problematyki
kultury artystycznej Polski u schyłku wieków śred-
nich. Olbrzymia osobowość Stosza już od zarania
zafascynowała umysł młodego podówczas naukowca.
Portret mistrza i jego dzieła, powiązania i relacje
międzynarodowe jego sztuki, gatunek inności i związ-
ki z Polską, obraz wielkości tego artysty, śmiałość
interpretacji jego osiągnięć, jak również bezinteresow-
ność naukowej oceny jego spuścizny — oto co za-
wdzięcza Dettloffowi nauka polska, nigdy chyba
niewypłacalna w należytej mierze za wielkość tego
naukowego trudu.
Uczeń Dvoraka i Riehla, Wóllflina, Schlossera
i Strzygowskiego, znakomity przedstawiciel głośnej
„szkoły wiedeńskiej”, mógł mieć za Sobą niejeden
tytuł usprawiedliwiający Jego przewagę nad współ-
czesnym Mu pokoleniem polskich historyków sztuki.
Nie korzystał z tego nigdy. Przeciwnie: pozostawał
zawsze w cieniu, nieco rubasznym uśmiechem śred-
niowiecznego snycerza, bądź mądrym i wyrozumiałym
kapłana, pokrywając jakże często Mu towarzyszące
304