sał, że marzy mu się odmalowanie: „idei życia - rozkoszy - użycia - ucie-
chy - światła - słońca i ciepła”. Nic dziwnego, że wizję Dziwnego ogrodu
interpretowano jako Hortus deliciarum - ogród rozkoszy lub Hortus conclu-
sus - ogród zamknięty, do którego „smutek, troski, złe przeczucia i czas
nie mają dostępu”.
Rajska i słoneczna symbolika obrazu Mehoffera nie wykluczała cał-
kiem konkretnych, realnych okoliczności jego powstania. Dziwny ogród też
miał swój adres: w Siedlcu, koło Krzeszowic, gdzie Mehofferowie spędzali
wakacyjne miesiące. Na obrazie sportretowam zostali domownicy: żona,
synek, służąca; nawet ważka - bardzo konkretna, rodzaju Aeschna uiridis L.
- malowana była prawdopodobnie z obserwacji, podobne owady unosiły
się licznie letnią porą nad stawem w siedleckim sadzie. Przepełniające
Mehoffera poczucie osobistego szczęścia, zachwyt nad urodą życia - nało-
żyły się w tym obrazie na specyficzny moment epoki. Dziwny ogród po-
wstawał w latach 1902-1903, kiedy dekadenckie i apokaliptyczne nastroje
fm de sieclóu uległy juz przesileniu. Początek nowego stulecia niósł nowe
nadzieje, entuzjazm i wiarę w przyszłość; klimat znużenia i schyłkowości
ustąpił witalistycznej wersji solaryzmu. W ten sposób intymna scena z udzia-
łem najbliższych nabrała charakteru emblematycznego, posłużyła do stwo-
rzenia „alegorii realnej”, symbolizującej radość i afirmację życia. „Słońce,
pod którego podnietą malował - świeciło wjego sercu” - pisała we wspo-
mnieniach o mężu Jadwiga Mehofferowa.
Czy w sercu Łukasza Korolkiewicza, malarza schyłku XX wieku, nie
świeci słońce? Gdyby tylko taki, katastroficzy, był klucz do odczytania
melancholii jego obrazów - wystarczyłoby odczekać lat kilka i doczekać,
być może, zbawiennego przesilenia... Zbyt proste to jednaki banalne roz-
wiązanie. Korolkiewicz nie wydaje sie ulegać nastrojom ani epoki, ani
chwili; on - najwyraźniej - wie i widzi więcej, zaś wiedza ta nie wygląda
na łatwą i bezpieczną.
Krytycy, analizując jego malarstwo, pisali często o pewnej sztuczno-
ści, o świecie pod kloszem, za szybą - stężałym w bezruchu i „bezczasie”.
Sceny inscenizowane przez Korolkiewicza - mimo pozornej migawko-
wości ujęć - są jednak pełne ukrytej narracji, toczących się opowieści,
intryg rozgrywanych gdzieś poza kadrem, czasem może tylko w głowie
widza. Historie te mają swoją przeszłość, przyszłość, a nawet dynamikę;
ich akcja daje się odczytać tylko z okruchów, niejasnych sugestii, dwu-
znacznych atrybutów. Mawia się, iż fotografia jest w symbolicznym sen-
253
Łukasz Korolkiewicz
chy - światła - słońca i ciepła”. Nic dziwnego, że wizję Dziwnego ogrodu
interpretowano jako Hortus deliciarum - ogród rozkoszy lub Hortus conclu-
sus - ogród zamknięty, do którego „smutek, troski, złe przeczucia i czas
nie mają dostępu”.
Rajska i słoneczna symbolika obrazu Mehoffera nie wykluczała cał-
kiem konkretnych, realnych okoliczności jego powstania. Dziwny ogród też
miał swój adres: w Siedlcu, koło Krzeszowic, gdzie Mehofferowie spędzali
wakacyjne miesiące. Na obrazie sportretowam zostali domownicy: żona,
synek, służąca; nawet ważka - bardzo konkretna, rodzaju Aeschna uiridis L.
- malowana była prawdopodobnie z obserwacji, podobne owady unosiły
się licznie letnią porą nad stawem w siedleckim sadzie. Przepełniające
Mehoffera poczucie osobistego szczęścia, zachwyt nad urodą życia - nało-
żyły się w tym obrazie na specyficzny moment epoki. Dziwny ogród po-
wstawał w latach 1902-1903, kiedy dekadenckie i apokaliptyczne nastroje
fm de sieclóu uległy juz przesileniu. Początek nowego stulecia niósł nowe
nadzieje, entuzjazm i wiarę w przyszłość; klimat znużenia i schyłkowości
ustąpił witalistycznej wersji solaryzmu. W ten sposób intymna scena z udzia-
łem najbliższych nabrała charakteru emblematycznego, posłużyła do stwo-
rzenia „alegorii realnej”, symbolizującej radość i afirmację życia. „Słońce,
pod którego podnietą malował - świeciło wjego sercu” - pisała we wspo-
mnieniach o mężu Jadwiga Mehofferowa.
Czy w sercu Łukasza Korolkiewicza, malarza schyłku XX wieku, nie
świeci słońce? Gdyby tylko taki, katastroficzy, był klucz do odczytania
melancholii jego obrazów - wystarczyłoby odczekać lat kilka i doczekać,
być może, zbawiennego przesilenia... Zbyt proste to jednaki banalne roz-
wiązanie. Korolkiewicz nie wydaje sie ulegać nastrojom ani epoki, ani
chwili; on - najwyraźniej - wie i widzi więcej, zaś wiedza ta nie wygląda
na łatwą i bezpieczną.
Krytycy, analizując jego malarstwo, pisali często o pewnej sztuczno-
ści, o świecie pod kloszem, za szybą - stężałym w bezruchu i „bezczasie”.
Sceny inscenizowane przez Korolkiewicza - mimo pozornej migawko-
wości ujęć - są jednak pełne ukrytej narracji, toczących się opowieści,
intryg rozgrywanych gdzieś poza kadrem, czasem może tylko w głowie
widza. Historie te mają swoją przeszłość, przyszłość, a nawet dynamikę;
ich akcja daje się odczytać tylko z okruchów, niejasnych sugestii, dwu-
znacznych atrybutów. Mawia się, iż fotografia jest w symbolicznym sen-
253
Łukasz Korolkiewicz