DYSKUSJA
powiadał chyba ilościowej. Przedmiotów o wartości
artystycznej w skali światowej, sprowadzano stosun-
kowo niewiele i stąd dziś tylko wyjątkowo mamy
z nimi do czynienia na naszym gruncie. Na niektóre
z przyczyn tego stanu rzeczy postaram się zwrócić
uwagę.
Wydaje mi się, że badania tego zagadnienia winny
iść w kilku kierunkach. Bardzo ważne jest też usta-
lenie praktycznych możliwości materialnych najbo-
gatszych nawet magnatów polskich. Mieli fortuny
bardzo pokaźne, ale konieczność zapewnienia sobie
i swym potomkom wpływów politycznych, przy roz-
wielmożnionym systemie klienteli szlacheckiej, wy-
magała ogromnych nakładów pieniężnych. W pań-
stwach o silnej, scentralizowanej władzy królewskiej
magnaci rujnowali się niejednokrotnie prowadząc tryb
życia przerastający ich możliwości, siląc się na nad-
mierną reprezentację, ale nie była ona dla nich ko-
niecznością w takim stopniu, jak w Polsce. Mogli się
oni obyć łatwiej bez utrzymywania całych rzesz
klientów, nie mieli wojsk nadwornych i milicji, nie
prowadzili na własny rachunek wojen wewnętrznych
i nie przedsiębrali samowolnych wypraw zagranicz-
nych. A te właśnie sprawy pochłaniały olbrzymią
większość nawet bardzo znacznych dochodów magna-
tów polskich.
A jak wyglądały ich podróże za- granicę? Wspo-
minał o nich wczoraj prof. Herbst. W przeciwsta-
wieniu do stulecia poprzedniego mają one w XVII r.
na celu więcej zbieranie Wrażeń niż systematyczne
zdobywanie wiedzy na obcych uczelniach. Przeciętny
magnat wyjeżdżał za granicę w kilku typowych oka-
zjach. Najpierw więc jako młody człowiek dla zdo-
bycia ogłady. Wtedy jednak nie dysponował zbyt sze-
rokimi możliwościami finansowymi. Skrępowany opie-
ką mentorów, robił co najwyżej jakieś drobniejsze
zakupy o charakterze dyletancko-zbierackim. Potem
pochłonięty życiem politycznym, walką między po-
szczególnymi. rodami, bo do tego w praktyce sprowa-
dzała się przeważnie walka stronnictw, czuwaniem
nad rozdawnictwem urzędów przez króla, już tylko
w wyjątkowych okolicznościach opuszczał kraj.
Zwłaszcza spośród magnatów .ukrainnych, a więc tych
najbogatszych, mało kto mógł się oderwać na dłużej
od spraw tamtejszych, wymagających stałej czujno-
ści. Jeżdżono więc za granicę dla zdrowia, przeważnie
u schyłku życia, i wreszcie z tytułu misji poselskich.
Jak jednak w warunkach polskich wyglądała ta re-
prezentacja dyplomatyczna, Agentami dyplomatycz-
nymi wyysłanymi przez królów na dłuższe pobyty
przy obcych monarchach bywali zazwyczaj cudzo-
ziemcy lub Polacy będący stale na służbie dworu,
przeważnie dość licho opłacani i nie rekrutujący się
spośród magnatów. Odczuwali oni nieustanne kłopoty
finansowe, brnęli w długi, molestowali swych moco-
dawców o pomoc, w żadnym więc razie nie mogli
być kandydatami na mecenasów. Doraźne poselstwa
uroczyste odprawiali magnaci i to zazwyczaj bardzo
bogaci, bowiem takie wyprawy pociągały za sobą
koszta nieporównanie większe niż wynosiły sumy
przeznaczone na to przez skarb. Wśród udających się
za granicę posłów spotykamy nierzadko ludzi o wy-
sokim poziomie kulturalnym. Należał do nich np.
Krzysztof Opaliński, który wybierając się do Paryża
po Ludwikę Marię, zadłużył się mocno, ale po co?
Oto chciał zabłysnąć przed cudzoziemcami całą oka-
załością nieco wschodniej pompy. Tak samo postąpił
Jerzy Ossoliński wjeżdżając do Rzymu, a przecież i to
był człowiek dużej kultury, znający dobrze Europę.
Propagandowe znaczenie takich widowisk, dla miesz-
kańca zachodu egzotycznych, było zapewne niemałe,
ale z tych podróży nie można już było przywozić
większej ilości zakupów artystycznych i to zwłaszcza
tych naprawdę wysokiej klasy. Reprezentacja była
nazbyt kosztowna. Ale rezydencje magnackie w kraju
wyrastały jedna po drugiej. Budowano i przyozda-
biano wewnętrznie zamki często w sposób bardzo
okazały, zdobienie jednak ich sal i komnat nie by-
wało chyba owocem bezpośrednich kontaktów nawią-
zanych za granicą. Dzieła artystów i wyroby rzemio-
sła artystycznego zachodnio-europejskiego zdobiące
siedziby magnackie szły do Polski w ogromnej swej
większości raczej za pośrednictwem kupców, przede
wszystkim gdańskich, i były jedną z dziedzin han-
dlowego importu zagranicznego, nie będąc wynikiem
jakichś bezpośrednich stosunków z pracowniami arty-
stycznymi o światowej sławie. Tu chyba leży sedno
tej drugorzędności w skali światowej, o której po-
wiedziałem.
Nie godziłbym się z wyrażonym na tej sali po-
glądem, że w w. XVII kontakty z zagranicą podtrzy-
mywali jedynie magnaci. Badając rolę mecenasowską
średniej szlachty warto zwrócić uwagę na pewną jej
grupę, która poprzez całe stulecie XVII, a potrosze
nawet i XVIII, masowo wędrowała za granicę. Byli
to dysydenci, mimo kontrreformacji wciąż jeszcze
dość liczni, zwłaszcza w zachodnich województwach.
Byłoby ciekawym przebadanie szlaków wszystkich
tych wędrówek wiodących jeszcze często na prote-
stanckie wszechnice niemieckie, ciekawym byłoby
również uchwycić te wędrówki w sposób statystycz-
ny. Przeglądając inwentarze ruchomości znajdujących
się w dworach protestanckiej szlachty wielkopolskiej
widzimy tam od czasu do czasu wyraźne ślady tych
podróży, np. wzmianki o obrazach, które niewątpli-
wie powstawały w kręgu kultury holenderskiej. Pa-
miętajmy, że nie tylko nauka pchała młodych ino-
wierców za granicę, ciągnęła ich tam również wo-
jaczka. Oczywiście lisowczyków wędrujących aż po
Ren nie wiodła tam pasja turystyczna, lecz zwykła
chęć łupów, młodzi protestanci jednak zaciągający się
w służbę holenderską, francuską, duńską czy szwedz-
ką, po kilkadziesiąt lat przebywający na obczyźnie,
rzecz prosta uprawiali przy okazji grabież, ale czę-
sto o nieco innym charakterze, podobniejszą do gra-
bieży zabytków kultury dokonywanej w Polsce przez
Szwedów. Swoją drogą i wieloletni wpływ otoczenia
robił swoje, kształtując smak artystyczny. Sądzę więc,
iż w badaniu kontaktów artystycznych z zagranicą
należy uwzględniać i tę szlachtę protestancką.
Jeszcze słów kilka chciałem dodać o podstawie
źródłowej. Padły tu wzmianki o inwentarzach i ich
znaczeniu dla historyka sztuki. Kapitalne to źródło
i niezmiernie obfite, ale przy tym niestety i bardzo
rozproszone, a stąd odstręczające wielu badaczy. Roz-
wiązaniem radykalnym byłoby zaplanowanie i prze-
prowadzenie inwentaryzacji tych materiałów na te-
renie całego kraju. W tej chwili nie pozwoliłyby na
to względy finansowe, jednak w części przynajmniej
zaradzić by temu mogła akcja, że tak powiem ochot-
nicza, którą w poszczególnych ośrodkach dałoby się
zainicjować złączonymi siłami tych spośród history-
ków sztuki i historyków, którzy dla jakichś innych
celów przeprowadzają szersze badania archiwalne.
W ten sposób powstawałyby stopniowo kartoteki lo-
kalne, które z czasem złożyłyby się na zbiór ogólno-
polski. Opracowanie metody i zwerbowanie jakichś
bodaj najszczuplejszych kadr ochotniczych na począ-
113
powiadał chyba ilościowej. Przedmiotów o wartości
artystycznej w skali światowej, sprowadzano stosun-
kowo niewiele i stąd dziś tylko wyjątkowo mamy
z nimi do czynienia na naszym gruncie. Na niektóre
z przyczyn tego stanu rzeczy postaram się zwrócić
uwagę.
Wydaje mi się, że badania tego zagadnienia winny
iść w kilku kierunkach. Bardzo ważne jest też usta-
lenie praktycznych możliwości materialnych najbo-
gatszych nawet magnatów polskich. Mieli fortuny
bardzo pokaźne, ale konieczność zapewnienia sobie
i swym potomkom wpływów politycznych, przy roz-
wielmożnionym systemie klienteli szlacheckiej, wy-
magała ogromnych nakładów pieniężnych. W pań-
stwach o silnej, scentralizowanej władzy królewskiej
magnaci rujnowali się niejednokrotnie prowadząc tryb
życia przerastający ich możliwości, siląc się na nad-
mierną reprezentację, ale nie była ona dla nich ko-
niecznością w takim stopniu, jak w Polsce. Mogli się
oni obyć łatwiej bez utrzymywania całych rzesz
klientów, nie mieli wojsk nadwornych i milicji, nie
prowadzili na własny rachunek wojen wewnętrznych
i nie przedsiębrali samowolnych wypraw zagranicz-
nych. A te właśnie sprawy pochłaniały olbrzymią
większość nawet bardzo znacznych dochodów magna-
tów polskich.
A jak wyglądały ich podróże za- granicę? Wspo-
minał o nich wczoraj prof. Herbst. W przeciwsta-
wieniu do stulecia poprzedniego mają one w XVII r.
na celu więcej zbieranie Wrażeń niż systematyczne
zdobywanie wiedzy na obcych uczelniach. Przeciętny
magnat wyjeżdżał za granicę w kilku typowych oka-
zjach. Najpierw więc jako młody człowiek dla zdo-
bycia ogłady. Wtedy jednak nie dysponował zbyt sze-
rokimi możliwościami finansowymi. Skrępowany opie-
ką mentorów, robił co najwyżej jakieś drobniejsze
zakupy o charakterze dyletancko-zbierackim. Potem
pochłonięty życiem politycznym, walką między po-
szczególnymi. rodami, bo do tego w praktyce sprowa-
dzała się przeważnie walka stronnictw, czuwaniem
nad rozdawnictwem urzędów przez króla, już tylko
w wyjątkowych okolicznościach opuszczał kraj.
Zwłaszcza spośród magnatów .ukrainnych, a więc tych
najbogatszych, mało kto mógł się oderwać na dłużej
od spraw tamtejszych, wymagających stałej czujno-
ści. Jeżdżono więc za granicę dla zdrowia, przeważnie
u schyłku życia, i wreszcie z tytułu misji poselskich.
Jak jednak w warunkach polskich wyglądała ta re-
prezentacja dyplomatyczna, Agentami dyplomatycz-
nymi wyysłanymi przez królów na dłuższe pobyty
przy obcych monarchach bywali zazwyczaj cudzo-
ziemcy lub Polacy będący stale na służbie dworu,
przeważnie dość licho opłacani i nie rekrutujący się
spośród magnatów. Odczuwali oni nieustanne kłopoty
finansowe, brnęli w długi, molestowali swych moco-
dawców o pomoc, w żadnym więc razie nie mogli
być kandydatami na mecenasów. Doraźne poselstwa
uroczyste odprawiali magnaci i to zazwyczaj bardzo
bogaci, bowiem takie wyprawy pociągały za sobą
koszta nieporównanie większe niż wynosiły sumy
przeznaczone na to przez skarb. Wśród udających się
za granicę posłów spotykamy nierzadko ludzi o wy-
sokim poziomie kulturalnym. Należał do nich np.
Krzysztof Opaliński, który wybierając się do Paryża
po Ludwikę Marię, zadłużył się mocno, ale po co?
Oto chciał zabłysnąć przed cudzoziemcami całą oka-
załością nieco wschodniej pompy. Tak samo postąpił
Jerzy Ossoliński wjeżdżając do Rzymu, a przecież i to
był człowiek dużej kultury, znający dobrze Europę.
Propagandowe znaczenie takich widowisk, dla miesz-
kańca zachodu egzotycznych, było zapewne niemałe,
ale z tych podróży nie można już było przywozić
większej ilości zakupów artystycznych i to zwłaszcza
tych naprawdę wysokiej klasy. Reprezentacja była
nazbyt kosztowna. Ale rezydencje magnackie w kraju
wyrastały jedna po drugiej. Budowano i przyozda-
biano wewnętrznie zamki często w sposób bardzo
okazały, zdobienie jednak ich sal i komnat nie by-
wało chyba owocem bezpośrednich kontaktów nawią-
zanych za granicą. Dzieła artystów i wyroby rzemio-
sła artystycznego zachodnio-europejskiego zdobiące
siedziby magnackie szły do Polski w ogromnej swej
większości raczej za pośrednictwem kupców, przede
wszystkim gdańskich, i były jedną z dziedzin han-
dlowego importu zagranicznego, nie będąc wynikiem
jakichś bezpośrednich stosunków z pracowniami arty-
stycznymi o światowej sławie. Tu chyba leży sedno
tej drugorzędności w skali światowej, o której po-
wiedziałem.
Nie godziłbym się z wyrażonym na tej sali po-
glądem, że w w. XVII kontakty z zagranicą podtrzy-
mywali jedynie magnaci. Badając rolę mecenasowską
średniej szlachty warto zwrócić uwagę na pewną jej
grupę, która poprzez całe stulecie XVII, a potrosze
nawet i XVIII, masowo wędrowała za granicę. Byli
to dysydenci, mimo kontrreformacji wciąż jeszcze
dość liczni, zwłaszcza w zachodnich województwach.
Byłoby ciekawym przebadanie szlaków wszystkich
tych wędrówek wiodących jeszcze często na prote-
stanckie wszechnice niemieckie, ciekawym byłoby
również uchwycić te wędrówki w sposób statystycz-
ny. Przeglądając inwentarze ruchomości znajdujących
się w dworach protestanckiej szlachty wielkopolskiej
widzimy tam od czasu do czasu wyraźne ślady tych
podróży, np. wzmianki o obrazach, które niewątpli-
wie powstawały w kręgu kultury holenderskiej. Pa-
miętajmy, że nie tylko nauka pchała młodych ino-
wierców za granicę, ciągnęła ich tam również wo-
jaczka. Oczywiście lisowczyków wędrujących aż po
Ren nie wiodła tam pasja turystyczna, lecz zwykła
chęć łupów, młodzi protestanci jednak zaciągający się
w służbę holenderską, francuską, duńską czy szwedz-
ką, po kilkadziesiąt lat przebywający na obczyźnie,
rzecz prosta uprawiali przy okazji grabież, ale czę-
sto o nieco innym charakterze, podobniejszą do gra-
bieży zabytków kultury dokonywanej w Polsce przez
Szwedów. Swoją drogą i wieloletni wpływ otoczenia
robił swoje, kształtując smak artystyczny. Sądzę więc,
iż w badaniu kontaktów artystycznych z zagranicą
należy uwzględniać i tę szlachtę protestancką.
Jeszcze słów kilka chciałem dodać o podstawie
źródłowej. Padły tu wzmianki o inwentarzach i ich
znaczeniu dla historyka sztuki. Kapitalne to źródło
i niezmiernie obfite, ale przy tym niestety i bardzo
rozproszone, a stąd odstręczające wielu badaczy. Roz-
wiązaniem radykalnym byłoby zaplanowanie i prze-
prowadzenie inwentaryzacji tych materiałów na te-
renie całego kraju. W tej chwili nie pozwoliłyby na
to względy finansowe, jednak w części przynajmniej
zaradzić by temu mogła akcja, że tak powiem ochot-
nicza, którą w poszczególnych ośrodkach dałoby się
zainicjować złączonymi siłami tych spośród history-
ków sztuki i historyków, którzy dla jakichś innych
celów przeprowadzają szersze badania archiwalne.
W ten sposób powstawałyby stopniowo kartoteki lo-
kalne, które z czasem złożyłyby się na zbiór ogólno-
polski. Opracowanie metody i zwerbowanie jakichś
bodaj najszczuplejszych kadr ochotniczych na począ-
113