WSPOMNIENIA POŚMIERTNE
Piotr Krakowski, ważnym uzupełnieniem może tu być tylko
szkic Andrzeja Ryszkiewicza o Muzeum Śląskim w Katowi-
cacli (Sztuka dwudziestolecia międzywojennego, Warszawa
1982). Ale obok naukowca, pedagoga i organizatora żył w Pro-
fesorze drugi jeszcze Dobrowolski — przemiły gawędziarz,
skarbnica wspomnień, pan w dawnym stylu, który kulturę
nie tylko studiował, ale osobiście wcielał.
Nasze spotkania miały też pewien niemal rytualny po-
rządek: najpierw ja referowałem nowości (a co tu kryć:
przede wszystkim ploteczki) z naszego środowiska, następnie
omawialiśmy bieżącą sytuację Polski i świata (Profesor żywo
interesował się wydarzeniami politycznymi) i wreszcie ja
starałem się naciągnąć mego rozmówcę na wspomnienia
z dawnych lat. Jakaż niepowetowana szkoda, że nie przyszło
mi na myśl nagrać, lub przynajmniej na gorąco zanotować
tych opowieści.
Szczególnie charakterystyczne było, jak sądzę, że Profesor
odrzucał ze wspomnień wszystko co złe, bolesne, a skutkiem
tego o nikim nie mówił źle (co zdarza się przecież tak często
w naszym i nie tylko naszym środowisku). W Jego opowieś-
ciach występowała zawsze luka: lata okupacji. Kończyło się
jakby wszystko na momencie ucieczki z Katowic w 1939 r.
O okupacji wspominał wyjątkowo, o pobycie w obozie kon-
centracyjnym — nigdy. Była w tym przemilczeniu jakaś
humanistyczna wyższość, nie dystans, ale właśnie wyższość
nad przyziemnością zła. Z tego również powodu nigdy niczego
nieprzyjemnego nie usłyszałem od Niego o historykach
sztuki lub malarzach, już nieżyjących czy współczesnych
Mu, czy też znacznie młodszych. Natomiast wiele zabawnego,
bowiem Profesor swych wspomnień nie ,,pompatyzował",
nie brązowił. I dzięki temu dawno nieraz zmarli ludzie zyski-
wali wymiar rzeczywisty. Przypominam sobie np. jak sym-
patycznie opowiadał o Mycielskim, który czasem na wykła-
dach pozwalał sobie na poetyzowanie i np. mówiąc o ma-
larstwie holenderskim, a konkretnie o obrazach Pottera,
zaczął opisywać „te czule pasące się na łąkach krowy".
Wiem, że nieraz zabolały Go jakieś zbyt może ostre tony
polemiczne, ale niechęci nie chował i wystrzegał się, by przy-
pinać komukolwiek „łatki". Ta życzliwość przejawiała się
chyba także w Jego mrówczej pracowitości redakcyjnej —
niegdyś „Rozprawy i Sprawozdania Muzeum Narodowego
w Krakowie", aż do końca zaś „Folia Historiae Artium"
stanowiły domenę jego troskliwości i szacunku dla poglądów
innych. Sam zresztą Profesorowi zawdzięczam recenzje wy-
dawnicze kilku książek, bardzo mi pomocne przy ostatecznym
formułowaniu tekstu.
To, że był artystą i historykiem sztuki zarazem, miało na
pewno znaczenie i dla owej życzliwości i dla tej wysokiej
perspektywy, z której obserwował otaczający go świat i świa-
tek, poszukując piękna, uroku, zabawy nawet, ale nie brudu,
nie smutku. Historyk sztuki musi kochać sztukę. To brzmi
strasznie naiwnie, ale nie ma rady: tak jest i w tej, i w innych
pokrewnych dyscyplinach. Dlatego mówimy o sobie, że jesteś-
my humanistami. I mówimy to z dumą. Profesor Tadeusz
Dobrowolski humanistą był w pełnym i dosłownym rozumie-
niu tego wyrazu.
Tadeusz Chrzanowski
Piotr Krakowski, ważnym uzupełnieniem może tu być tylko
szkic Andrzeja Ryszkiewicza o Muzeum Śląskim w Katowi-
cacli (Sztuka dwudziestolecia międzywojennego, Warszawa
1982). Ale obok naukowca, pedagoga i organizatora żył w Pro-
fesorze drugi jeszcze Dobrowolski — przemiły gawędziarz,
skarbnica wspomnień, pan w dawnym stylu, który kulturę
nie tylko studiował, ale osobiście wcielał.
Nasze spotkania miały też pewien niemal rytualny po-
rządek: najpierw ja referowałem nowości (a co tu kryć:
przede wszystkim ploteczki) z naszego środowiska, następnie
omawialiśmy bieżącą sytuację Polski i świata (Profesor żywo
interesował się wydarzeniami politycznymi) i wreszcie ja
starałem się naciągnąć mego rozmówcę na wspomnienia
z dawnych lat. Jakaż niepowetowana szkoda, że nie przyszło
mi na myśl nagrać, lub przynajmniej na gorąco zanotować
tych opowieści.
Szczególnie charakterystyczne było, jak sądzę, że Profesor
odrzucał ze wspomnień wszystko co złe, bolesne, a skutkiem
tego o nikim nie mówił źle (co zdarza się przecież tak często
w naszym i nie tylko naszym środowisku). W Jego opowieś-
ciach występowała zawsze luka: lata okupacji. Kończyło się
jakby wszystko na momencie ucieczki z Katowic w 1939 r.
O okupacji wspominał wyjątkowo, o pobycie w obozie kon-
centracyjnym — nigdy. Była w tym przemilczeniu jakaś
humanistyczna wyższość, nie dystans, ale właśnie wyższość
nad przyziemnością zła. Z tego również powodu nigdy niczego
nieprzyjemnego nie usłyszałem od Niego o historykach
sztuki lub malarzach, już nieżyjących czy współczesnych
Mu, czy też znacznie młodszych. Natomiast wiele zabawnego,
bowiem Profesor swych wspomnień nie ,,pompatyzował",
nie brązowił. I dzięki temu dawno nieraz zmarli ludzie zyski-
wali wymiar rzeczywisty. Przypominam sobie np. jak sym-
patycznie opowiadał o Mycielskim, który czasem na wykła-
dach pozwalał sobie na poetyzowanie i np. mówiąc o ma-
larstwie holenderskim, a konkretnie o obrazach Pottera,
zaczął opisywać „te czule pasące się na łąkach krowy".
Wiem, że nieraz zabolały Go jakieś zbyt może ostre tony
polemiczne, ale niechęci nie chował i wystrzegał się, by przy-
pinać komukolwiek „łatki". Ta życzliwość przejawiała się
chyba także w Jego mrówczej pracowitości redakcyjnej —
niegdyś „Rozprawy i Sprawozdania Muzeum Narodowego
w Krakowie", aż do końca zaś „Folia Historiae Artium"
stanowiły domenę jego troskliwości i szacunku dla poglądów
innych. Sam zresztą Profesorowi zawdzięczam recenzje wy-
dawnicze kilku książek, bardzo mi pomocne przy ostatecznym
formułowaniu tekstu.
To, że był artystą i historykiem sztuki zarazem, miało na
pewno znaczenie i dla owej życzliwości i dla tej wysokiej
perspektywy, z której obserwował otaczający go świat i świa-
tek, poszukując piękna, uroku, zabawy nawet, ale nie brudu,
nie smutku. Historyk sztuki musi kochać sztukę. To brzmi
strasznie naiwnie, ale nie ma rady: tak jest i w tej, i w innych
pokrewnych dyscyplinach. Dlatego mówimy o sobie, że jesteś-
my humanistami. I mówimy to z dumą. Profesor Tadeusz
Dobrowolski humanistą był w pełnym i dosłownym rozumie-
niu tego wyrazu.
Tadeusz Chrzanowski