531
Józef Tomasz Frazik
(1922-1998)
ie jest łatwo pisać bez emocji wspomnienie
o człowieku z którym przez 47 lat łączyła
mnie przyjaźń. Józefa Frazika poznałem
w 1951 roku. Był moim instruktorem na ogólno-pol-
skim obozie studentów historii sztuki w Łańcucie.
Wówczas był On także jeszcze studentem, tyle że na
ostatnim roku studiów architektury i historii sztuki
w Krakowie. Choć mój instruktor był ode mnie star-
szy o osiem lat, staliśmy się szybko bliskimi kole-
gami i przyjaciółmi. Łączyła nas wspólna pasja do
architektury i rysunku. Odbywaliśmy wspólnie wy-
cieczki zabytkoznawcze, pieszo i rowerem, po
Polsce. Wykonywaliśmy inwentaryzacje pomiarowe
na zlecenie lubelskiego konserwatora zabytków,
wreszcie inwentaryzowaliśmy zabytki powiatu
białopodlaskiego. Wiele zawdzięczam tej koleżeń-
skiej współpracy. Nauczył mnie warsztatu historyka
architektury i był inspiratorem oraz konsultantem
moich badań nad architekturą no wożytną. Za to jest-
em Mu winien wdzięczną pamięć. Mimo wielolet-
niej przyjaźni, nie napisaliśmy wspólnie żadnej
liczącej się publikacji. No cóż, różnica charakterów.
Świadczyliśmy sobie natomiast niezliczone przyja-
cielskie usługi, moje dla Niego w Warszawie, Jego
dla mnie w Krakowie. Ale przede wszystkim łączyła
nas szczera, bezinteresowana przyjaźń, która
przetrwała prawie pół wieku.
Przygotowując niniejsze wspomnienie, przeczy-
tałem kilkaset Jego listów pisanych do mnie w ciągu
kilkudziesięciu lat. Ileż tam jest cennych informacji
źródłowych i opinii oraz rad, szczodrze udzielanych
młodszemu koledze. Wyłania się też z tej korespon-
dencji obraz niełatwego życia mego Przyjaciela, wy-
boista droga Jego kariery naukowej, która jednak
doprowadziła Go do godności profesora zwyczajne-
go na Wydziale Architektury Politechniki Krakow-
skiej. W ostatnich kilkunastu latach życia nieustan-
nie borykał się z chorobami. Wykazał jednak wielki
hart ducha, przełamywał ciągłe bóle, wyry wał się ze
szpitala do domu, aby przygotowywać kolejne pu-
blikacje, recenzje, prowadzić badania terenowe i ar-
chiwalne oraz wypełniać zadania dydaktyczne. Po
zatorze mózgu w 1986 roku, nie przeszedł na rentę.
Niemal w pół sparaliżowany, dowożony był na wy-
kłady do swojej uczelni głównie przez asystentkę
dr Z. Tołłoczko i nie zaprzestał pracy naukowej. Wy-
starczy spojrzeć na bibliografię, aby przekonać się,
że w okresie najbardziej krytycznych dwunastu lat
życia, wydał 6 książek (głównie o architekturze
w krajach muzułmańskich) i 20 artykułów. Ten wiel-
ki plon naukowy był możliwy dzięki ofiarnemu
współdziałaniu Jego bezgranicznie oddanej małżon-
ki Renaty, kobiety o niezwykłej osobowości, absol-
wentki także dwu fakultetów: architektury i historii
sztuki. Tylko dzięki wielkiej pasji poznawczej, ta-
lentowi i pracowitości oraz warunkom rodzinnym,
Mój Przyjaciel pozostawił zdumiewająco duży i róż-
norodny dorobek naukowy, dydaktyczny i organiza-
cyjno-naukowy.
Jego droga do badań naukowych i profesury była
trudna. Ten „chłopak zza Buga”, bez żadnej pomocy
Józef Tomasz Frazik
(1922-1998)
ie jest łatwo pisać bez emocji wspomnienie
o człowieku z którym przez 47 lat łączyła
mnie przyjaźń. Józefa Frazika poznałem
w 1951 roku. Był moim instruktorem na ogólno-pol-
skim obozie studentów historii sztuki w Łańcucie.
Wówczas był On także jeszcze studentem, tyle że na
ostatnim roku studiów architektury i historii sztuki
w Krakowie. Choć mój instruktor był ode mnie star-
szy o osiem lat, staliśmy się szybko bliskimi kole-
gami i przyjaciółmi. Łączyła nas wspólna pasja do
architektury i rysunku. Odbywaliśmy wspólnie wy-
cieczki zabytkoznawcze, pieszo i rowerem, po
Polsce. Wykonywaliśmy inwentaryzacje pomiarowe
na zlecenie lubelskiego konserwatora zabytków,
wreszcie inwentaryzowaliśmy zabytki powiatu
białopodlaskiego. Wiele zawdzięczam tej koleżeń-
skiej współpracy. Nauczył mnie warsztatu historyka
architektury i był inspiratorem oraz konsultantem
moich badań nad architekturą no wożytną. Za to jest-
em Mu winien wdzięczną pamięć. Mimo wielolet-
niej przyjaźni, nie napisaliśmy wspólnie żadnej
liczącej się publikacji. No cóż, różnica charakterów.
Świadczyliśmy sobie natomiast niezliczone przyja-
cielskie usługi, moje dla Niego w Warszawie, Jego
dla mnie w Krakowie. Ale przede wszystkim łączyła
nas szczera, bezinteresowana przyjaźń, która
przetrwała prawie pół wieku.
Przygotowując niniejsze wspomnienie, przeczy-
tałem kilkaset Jego listów pisanych do mnie w ciągu
kilkudziesięciu lat. Ileż tam jest cennych informacji
źródłowych i opinii oraz rad, szczodrze udzielanych
młodszemu koledze. Wyłania się też z tej korespon-
dencji obraz niełatwego życia mego Przyjaciela, wy-
boista droga Jego kariery naukowej, która jednak
doprowadziła Go do godności profesora zwyczajne-
go na Wydziale Architektury Politechniki Krakow-
skiej. W ostatnich kilkunastu latach życia nieustan-
nie borykał się z chorobami. Wykazał jednak wielki
hart ducha, przełamywał ciągłe bóle, wyry wał się ze
szpitala do domu, aby przygotowywać kolejne pu-
blikacje, recenzje, prowadzić badania terenowe i ar-
chiwalne oraz wypełniać zadania dydaktyczne. Po
zatorze mózgu w 1986 roku, nie przeszedł na rentę.
Niemal w pół sparaliżowany, dowożony był na wy-
kłady do swojej uczelni głównie przez asystentkę
dr Z. Tołłoczko i nie zaprzestał pracy naukowej. Wy-
starczy spojrzeć na bibliografię, aby przekonać się,
że w okresie najbardziej krytycznych dwunastu lat
życia, wydał 6 książek (głównie o architekturze
w krajach muzułmańskich) i 20 artykułów. Ten wiel-
ki plon naukowy był możliwy dzięki ofiarnemu
współdziałaniu Jego bezgranicznie oddanej małżon-
ki Renaty, kobiety o niezwykłej osobowości, absol-
wentki także dwu fakultetów: architektury i historii
sztuki. Tylko dzięki wielkiej pasji poznawczej, ta-
lentowi i pracowitości oraz warunkom rodzinnym,
Mój Przyjaciel pozostawił zdumiewająco duży i róż-
norodny dorobek naukowy, dydaktyczny i organiza-
cyjno-naukowy.
Jego droga do badań naukowych i profesury była
trudna. Ten „chłopak zza Buga”, bez żadnej pomocy