do roku l<7'9l5“, czy „Urzędy w dawnej Rzeczypospo-
litej Polskiej".
Niewątpliwie najpoważniejszym osiągnięciem nau-
kowym Łozy jest jego Słownik architektów i budow-
niczych, który przed worjną doczekał się dwóch wydań
i suplementu, a w Polsce Ludowej ukazał się w bardzo
rozszerzonym wydaniu {19514), powstałym pod auspi-
cjami Instytutu Urbanistyki i Architektury. Mimo
pewnych luk (pamiętać należy, że ta gigantyczna praca
była nie dziełem zespołowym, lecz wynikiem pracy
jednego człowieka), Słownik Łozy jest jedną z tych
książek, którą każdy historyk sztuki ma w swej biblio-
tece podręcznej. Autor zdawał sobie sprawę z pew-
nych niedociągnięć swej publikacji, toteż do ostatniej
niemal chwili gromadził materiały uzupełniające,
marząc o nowym, pełniejszym wydaniu słownika.
W ostatnich latach swego życia Stanisław Łoza sto-
sunkowo mało pisał, a raczej mało publikował, ogra-
niczając się (poza przygotowywaniem Słownika) do
artykułów z zakresu architektury warszawskiej, któ-
rymi od czasu do czasu zasilał szpalty „Stolicy". Za-
padając od czasów obozowych na zdrowiu, a wreszcie
powalony przez ciężką, nieuleczalną chorobę, nie miał
już sił fizycznych do podjęcia pracy, do której jak nikt
inny był predystynowany, a do której gorąco nama-
wiali go przyjaciele i koledzy.
Mam tu na myśli rodzaj „pamiętnika o Warszawie
XX wieku". Stanisław Łoza należał bowiem do tej już
zanikającej garstki ludzi, których można było nazwać
żywą kroniką naszej stolicy. Zadziwiająca pamięć
Zmarłego sprawiała, że mógł on, chodząc ulicami War-
szawy, odtwarzać dzieje i wygląd każdej kamienicy,
potrafił bezbłędnie umiejscowić każdy niemal dawny
sklep warszawski, odtworzyć w pamięci wszystkich
wybitniejszych ludzi, związanych z tym czy innym do-
mem naszego miasta. Szkoda, że ten utrwalony w pa-
mięci obraz dawnej Warszawy zabrał Łoza ze sobą do
grobu. Znakomity gawędziarz, dzielił się swymi wspo-
mnieniami o Warszawie, której już nie ma, a której
obraz, przede wszystkim wizualny, miał zawsze
w swych oczach.
Wszyscy, którzy bliżej współpracowali ze Zmarłym,
jak autor słów niniejszych, zachowają go w pamięci
jako dobrego, przemiłego kolegę, którego pogoda i nie-
wyczerpany humor potrafiły rozjaśniać zachmurzone
twarze i wzniecać optymizm w towarzyszach pracy.
Władysław Tomkiewicz
311
litej Polskiej".
Niewątpliwie najpoważniejszym osiągnięciem nau-
kowym Łozy jest jego Słownik architektów i budow-
niczych, który przed worjną doczekał się dwóch wydań
i suplementu, a w Polsce Ludowej ukazał się w bardzo
rozszerzonym wydaniu {19514), powstałym pod auspi-
cjami Instytutu Urbanistyki i Architektury. Mimo
pewnych luk (pamiętać należy, że ta gigantyczna praca
była nie dziełem zespołowym, lecz wynikiem pracy
jednego człowieka), Słownik Łozy jest jedną z tych
książek, którą każdy historyk sztuki ma w swej biblio-
tece podręcznej. Autor zdawał sobie sprawę z pew-
nych niedociągnięć swej publikacji, toteż do ostatniej
niemal chwili gromadził materiały uzupełniające,
marząc o nowym, pełniejszym wydaniu słownika.
W ostatnich latach swego życia Stanisław Łoza sto-
sunkowo mało pisał, a raczej mało publikował, ogra-
niczając się (poza przygotowywaniem Słownika) do
artykułów z zakresu architektury warszawskiej, któ-
rymi od czasu do czasu zasilał szpalty „Stolicy". Za-
padając od czasów obozowych na zdrowiu, a wreszcie
powalony przez ciężką, nieuleczalną chorobę, nie miał
już sił fizycznych do podjęcia pracy, do której jak nikt
inny był predystynowany, a do której gorąco nama-
wiali go przyjaciele i koledzy.
Mam tu na myśli rodzaj „pamiętnika o Warszawie
XX wieku". Stanisław Łoza należał bowiem do tej już
zanikającej garstki ludzi, których można było nazwać
żywą kroniką naszej stolicy. Zadziwiająca pamięć
Zmarłego sprawiała, że mógł on, chodząc ulicami War-
szawy, odtwarzać dzieje i wygląd każdej kamienicy,
potrafił bezbłędnie umiejscowić każdy niemal dawny
sklep warszawski, odtworzyć w pamięci wszystkich
wybitniejszych ludzi, związanych z tym czy innym do-
mem naszego miasta. Szkoda, że ten utrwalony w pa-
mięci obraz dawnej Warszawy zabrał Łoza ze sobą do
grobu. Znakomity gawędziarz, dzielił się swymi wspo-
mnieniami o Warszawie, której już nie ma, a której
obraz, przede wszystkim wizualny, miał zawsze
w swych oczach.
Wszyscy, którzy bliżej współpracowali ze Zmarłym,
jak autor słów niniejszych, zachowają go w pamięci
jako dobrego, przemiłego kolegę, którego pogoda i nie-
wyczerpany humor potrafiły rozjaśniać zachmurzone
twarze i wzniecać optymizm w towarzyszach pracy.
Władysław Tomkiewicz
311