Biuletyn Historii Sztuki
R.LVIII, 1996, Nr 1-2
PL ISSN 0006-3967
WŁADYSŁAWA JAWORSKA
Warszawa, Instytut Sztuki PAN
ZYGMUNT MENKES
MALARZ ECOLE DE PARIS
Z pochodzenia Polak,z wykształcenia
Paryżanin, z natchnienia Amerykanin.
Artur Miller
Andre Salmon, znakomity krytyk kręgu Ecole de
Paris, w swym obszernym studium poświęconym Zyg-
muntowi Menkesowi (ok. 1935), stawia retoryczne py-
tanie: "Był Menkes malarzem polskim, francuskim czy
żydowskim? W blasku sławy powinien mieć swój dwór
w Warszawie, Paryżu czy Tel-Awiwie?". Już w samym
postawieniu takiego pytania zawiera się odpowiedź na
"zagadkę Menkesa". Judaistyczne cechy genetyczne,
które odziedziczył po swych przodkach, słowiańskie
otoczenie, w którym wyrósł i plastyczne wartości nabyte
we Francji, tworzą symbiozę cech malarskiego dzieła
Zygmunta Menkesa.
Jego obrazy są malarskim zapisem na pozór skro-
mnej, a przy tym jakże bogatej biografii artysty. Uro-
dzony w 1896 r. w Polsce, we Lwowie, w ubogiej,
żydowskiej rodzinie, zawsze wspominać będzie swoje
dzieciństwo jako smutne. Smutne, bo pozbawione "po-
ezji", za którą instynktownie tęsknił. Ale poezja dla
niego to nie sonety i poematy, ani tomiki lirycznych
wierszy, to tęsknota za innym światem, odmiennym od
tego, w którym żył. Tęsknota ta powodowała - a wiemy
to z jego własnych wspomnień - że uciekał w świat
wyobraźni. Od dziecka dużo rysował, a rysując przeno-
sił widzianych ludzi i przedmioty ze "smutnego" otocze-
nia w wymiar wspaniałego świata marzeń, świat owej
"poezji". Rysował sceny religijne w synagogach, drob-
nych żydowskich kupców o twarzach zawsze zatroska-
nych, na tle ich marnych sklepików i straganów. Ale w
jego rysunkach skromne synagogi nabierały cech orien-
talnych świątyń, a drobni handlarze stawali się proroka-
mi otoczonymi splendorem.
Zapewne dlatego, że często widywano chłopca z
ołówkiem w ręku, ktoś w rodzinie poradził, ażeby pięt-
nastoletniego Zygmunta posłać do Szkoły Sztuk Deko-
racyjnych. Uczelnia ta miała mu dać w przyszłości
zawód "konserwatora". Chodziło oczywiście o ścienne
prace konserwatorskie, a zwłaszcza zręczność odnawia-
nia scen religijnych i ornamentów na murach prowin-
cjonalnych kościołów.
Pobyt w Szkole Menkes wspomina jako radosny
okres w swoim życiu. Życie przestało być smutne. Mo-
głem oddawać się mojemu ukochanemu zajęciu - malo-
waniu. Tam był mój prawdziwy dom. Dom malarstwa.
Dom linii i kolorów. Czułem się tam doskonale, odczu-
wałem od dawna przeczuwaną radość: mieć farby i
płótno do dyspozycji, a przede mną "modele" do malo-
wania - kwiaty, owoce... Mogłem malować co i ile
chciałem. To było szczęście1. Te słowa wypowiadał już
z dystansu czasu peintre en bdtiments, który przepraco-
wał cztery lata jako restaurator ściennych malowideł.
A potem przyszły lata stracone, ponure lata wojny.
Młody Menkes nie stracił jednak nadziei i zapału. W
1918 r. zabrał się znowu do pracy, wstąpił do Akademii
Sztuk Pięknych w Krakowie. Tu przeżywał nowe ocza-
rowanie, zarówno możliwością uprawiania sztuki jak i
malowniczym życiem krakowskiej cyganerii artystycz-
nej. Wkrótce jednak uznał nauczanie akademickie za
sztuczne, a styl życia za powierzchowny. Ogarniała go
nostalgia zobaczenia na własne oczy i przeżycia nowych
kierunków i osiągnięć w malarstwie, które, podobnie jak
jego koledzy, znał tylko z niemieckich reprodukcji.
Udało mu się wyjechać do Berlina. Ten rok pobytu w
17
R.LVIII, 1996, Nr 1-2
PL ISSN 0006-3967
WŁADYSŁAWA JAWORSKA
Warszawa, Instytut Sztuki PAN
ZYGMUNT MENKES
MALARZ ECOLE DE PARIS
Z pochodzenia Polak,z wykształcenia
Paryżanin, z natchnienia Amerykanin.
Artur Miller
Andre Salmon, znakomity krytyk kręgu Ecole de
Paris, w swym obszernym studium poświęconym Zyg-
muntowi Menkesowi (ok. 1935), stawia retoryczne py-
tanie: "Był Menkes malarzem polskim, francuskim czy
żydowskim? W blasku sławy powinien mieć swój dwór
w Warszawie, Paryżu czy Tel-Awiwie?". Już w samym
postawieniu takiego pytania zawiera się odpowiedź na
"zagadkę Menkesa". Judaistyczne cechy genetyczne,
które odziedziczył po swych przodkach, słowiańskie
otoczenie, w którym wyrósł i plastyczne wartości nabyte
we Francji, tworzą symbiozę cech malarskiego dzieła
Zygmunta Menkesa.
Jego obrazy są malarskim zapisem na pozór skro-
mnej, a przy tym jakże bogatej biografii artysty. Uro-
dzony w 1896 r. w Polsce, we Lwowie, w ubogiej,
żydowskiej rodzinie, zawsze wspominać będzie swoje
dzieciństwo jako smutne. Smutne, bo pozbawione "po-
ezji", za którą instynktownie tęsknił. Ale poezja dla
niego to nie sonety i poematy, ani tomiki lirycznych
wierszy, to tęsknota za innym światem, odmiennym od
tego, w którym żył. Tęsknota ta powodowała - a wiemy
to z jego własnych wspomnień - że uciekał w świat
wyobraźni. Od dziecka dużo rysował, a rysując przeno-
sił widzianych ludzi i przedmioty ze "smutnego" otocze-
nia w wymiar wspaniałego świata marzeń, świat owej
"poezji". Rysował sceny religijne w synagogach, drob-
nych żydowskich kupców o twarzach zawsze zatroska-
nych, na tle ich marnych sklepików i straganów. Ale w
jego rysunkach skromne synagogi nabierały cech orien-
talnych świątyń, a drobni handlarze stawali się proroka-
mi otoczonymi splendorem.
Zapewne dlatego, że często widywano chłopca z
ołówkiem w ręku, ktoś w rodzinie poradził, ażeby pięt-
nastoletniego Zygmunta posłać do Szkoły Sztuk Deko-
racyjnych. Uczelnia ta miała mu dać w przyszłości
zawód "konserwatora". Chodziło oczywiście o ścienne
prace konserwatorskie, a zwłaszcza zręczność odnawia-
nia scen religijnych i ornamentów na murach prowin-
cjonalnych kościołów.
Pobyt w Szkole Menkes wspomina jako radosny
okres w swoim życiu. Życie przestało być smutne. Mo-
głem oddawać się mojemu ukochanemu zajęciu - malo-
waniu. Tam był mój prawdziwy dom. Dom malarstwa.
Dom linii i kolorów. Czułem się tam doskonale, odczu-
wałem od dawna przeczuwaną radość: mieć farby i
płótno do dyspozycji, a przede mną "modele" do malo-
wania - kwiaty, owoce... Mogłem malować co i ile
chciałem. To było szczęście1. Te słowa wypowiadał już
z dystansu czasu peintre en bdtiments, który przepraco-
wał cztery lata jako restaurator ściennych malowideł.
A potem przyszły lata stracone, ponure lata wojny.
Młody Menkes nie stracił jednak nadziei i zapału. W
1918 r. zabrał się znowu do pracy, wstąpił do Akademii
Sztuk Pięknych w Krakowie. Tu przeżywał nowe ocza-
rowanie, zarówno możliwością uprawiania sztuki jak i
malowniczym życiem krakowskiej cyganerii artystycz-
nej. Wkrótce jednak uznał nauczanie akademickie za
sztuczne, a styl życia za powierzchowny. Ogarniała go
nostalgia zobaczenia na własne oczy i przeżycia nowych
kierunków i osiągnięć w malarstwie, które, podobnie jak
jego koledzy, znał tylko z niemieckich reprodukcji.
Udało mu się wyjechać do Berlina. Ten rok pobytu w
17