KAZIMIERZ SICHULSKI
Na tle przyszłości teraźniejszość jest lepsza niż była
dawniej, bo człowiek ma do dyspozycji ogień i może
ulepszać swą egzystencję. Samo pojęcie ognia było jednak
szerokie. Cyrano de Bergerac (bardzo odmienny od tego,
którego skarykaturował w swej sztuce Rostand) pisał o
słońcu jako ogniu podstawowym (le feu radical), który
rządzi ludźmi i rzeczami. Jest to więc ogień użyteczny,
ale nie w sensie codziennym i prozaicznym. Gotując po-
trawy, ogrzewając mieszkania itd. ludzie doskonalą swoją
prymitywną egzystencję, o czym pisał już Hipokrates,
założyciel medycznego ośrodka na wyspie Kos. Później
starożytny Heron z Aleksandrii, budowniczy maszyn
poruszających się dzięki sile ognia był bliski nowożyt-
nego Stephensona, twórcy parowej maszyny. Również
z metaforycznym pojmowaniem ognia kojarzyły się
sprawy zupełnie nie prozaiczne: w Ewangelii św. Łuka-
sza czytamy słowa Chrystusa - Ogień przyszedłem rzucić
na ziemię - co znaczy, że chodziło nie o bezkonfliktowy
byt ziemski, lecz o ścieranie się poglądów na temat nowej
koncepcji życia zwanej „dobrą nowiną".
Co do przyszłości, Prometeusz chwalił się, że pier-
wszy potrafił wróżyć z sennych widzeń, a Ajschylos
sztukę wieszczbiarstwa traktował różnie - raz poważnie
a raz sceptycznie. Można przypuszczać, że wymieniona
już w podstawowym tekście „ślepa nadzieja" oznaczała
możliwość protestowania także wobec wyroków bo-
skich, z Zeusem na czele. Tym bardziej, że każdy Grek
był przekonany, że przeznaczenie rządzi nie tylko
śmiertelnymi ludźmi, ale i nieśmiertelnymi bogami.
Gdyby tak było, nieznajomość przyszłości (głównie:
nieświadomość dnia śmierci) i „ślepa", a więc nie zna-
jąca swych możliwości nadzieja - czyli raczej tęsknota,
jej uboga siostra - były pojmowane nierozłącznie i
uzupełniająco.
Jak wiemy Prometeusz zamiast (spodziewanej?)
„piechoty ludzkiej" która spieszyłaby mu podziękować
i pomóc, ujrzał „konnicę", jaka okazała się zdolna do
lepszego myślenia. Można więc mówić, że dopiero w
pięćset lat po Ajschylosie pojawia się „dobra nowina",
a Nauczyciel przestrzega uczniów, aby nie byli „małej
wiary" i aby nie drążył ich „niepokój przewidywań",
czyli troska o prozaiczną przyszłość. Ewangelia św.
Łukasza wspomina też wskazówkę, aby nie troszczyć
się o to, co może ukraść złodziej lub pogryźć mól, a co
jest sprzeczne z troską o „spokojną starość" tych, którzy
bez końca mnożą swoje dobra. Wreszcie, gdy stało się
to, co zapowiadał Szekspir - kreacje nasze będą nami
rządzić - Erich Fromm postawił niedawno pytanie za-
warte w tytule jego książki: Być czy mieć? (To have or
to be ?). Często się co prawda słyszy, że drogowskaz nie
ma obowiązku iść wskazaną przez siebie drogą, ale
warto się nad tą drogą zastanowić. Wydaje się, że Kazi-
mierz Sichulski, ukazując prometejską wizję „konnicy''
pragnął zwrócić uwagę, że nie każda wersja tzw. „le-
pszego jutra" godna jest realizacji. Ogień nie zapewni
dobrej przyszłości tym, którzy są jedynie zdolni do
myślenia, ale nie umieją dotąd poprawnie myśleć.
Kiedy św. Franciszek sugerował uszlachetniające
„uczłowieczenie" zwierząt, nie przewidywał zapewne,
że w kilka wieków później Hieronim Bosch będzie
tradycyjnie wypełniał piekło zwierzętami w postaci
„diabolicznej". Później jest inaczej i w traktacie O
mądrości z 1601 r., Pierre Charron zapewnia, że lepiej
pozna ludzi, kto porównuje ich ze zwierzętami, a wspo-
mniany już Swift z początku XVIII stulecia stawia krop-
kę nad „i". Wrocławskie Muzeum Narodowe ukazuje
wprawdzie Spłoszone konie Sichulskiego, ale nie była
to reguła jeśli pamięta się inne jego obrazy. Są to naj-
częściej konie „pięknej rasy huculskiej" o jakiej pisał
autor Wysokiej połoniny wyznając zresztą, że jako chło-
piec marzył o tym, aby „stać się koniem". Dawny,
często wyśmiewany polski autor pisał, że „koń jaki jest
każdy widzi", ale wiemy, że chodziło o ciemiężonego
czworonoga, któremu przypisywano tylko zdolności „ka-
waleryjskie". Gdy jednak dotychczasowa droga ku „le-
pszemu światu" coraz częściej okazuje się wadliwa, może
warto przemyśleć gulliwerowsko-prometejską „konnicę"?
Od z górą tysiąca lat twórcy mają prawo modyfiko-
wania mitów, a granicą ich adaptacji jest wyobraźnia.
Kazimierz Sichulski, ukazując Prometeusza obok wy-
marzonych koni, narzucał widzom porównywanie tego,
co jest, z tym co mogło by być. To, co można uznać za
dziwactwo lub ignorancję jest mityczną wizją tytana ma-
rzącego o lepszej przyszłości, a to, co się zazwyczaj nazy-
wa „naturą" przybrało tu postać bogatszą, niż fragmenty
roślinne tak często dekorujące obrazy secesjonistów. Cho-
dziło pewnie o „doskonałość natury" Prometeusza, Gul-
liwera i innych, którzy pragną, aby człowiek naprzód
zmienił mentalność po to, aby później dobrze wykorzystać
ogień. Zamiar się nie udał i tak się nie stało.
Kazimierz Sichulski żył inaczej, niż wielu miesz-
kańców miast. Swój dom zbudował u stóp „Żelaznej
Wody", podmiejskiego uroczyska. Stanisław Wasyle-
wski pisząc o nim niedługo przed śmiercią artysty tak
zaczynał opis spotkania z „Lwowskim malarzem Hu-
culszczyzny": „Jest takie miejsce we Lwowie, a raczej
ulica, które zaczyna się w mieście, a kończy na wsi". I
dodawał: „W pierwszej części ulicy dzwonią tramwaje,
huczą samochody, rozpinają się maszty anten - a kilka-
set kroków w dół jesteś od razu na wsi, typowej i
malowniczej. Najpierw opłotki, stare niziutkie domki,
małe ogródki, potem urwiska i strumień szemrzący wśród
83
Na tle przyszłości teraźniejszość jest lepsza niż była
dawniej, bo człowiek ma do dyspozycji ogień i może
ulepszać swą egzystencję. Samo pojęcie ognia było jednak
szerokie. Cyrano de Bergerac (bardzo odmienny od tego,
którego skarykaturował w swej sztuce Rostand) pisał o
słońcu jako ogniu podstawowym (le feu radical), który
rządzi ludźmi i rzeczami. Jest to więc ogień użyteczny,
ale nie w sensie codziennym i prozaicznym. Gotując po-
trawy, ogrzewając mieszkania itd. ludzie doskonalą swoją
prymitywną egzystencję, o czym pisał już Hipokrates,
założyciel medycznego ośrodka na wyspie Kos. Później
starożytny Heron z Aleksandrii, budowniczy maszyn
poruszających się dzięki sile ognia był bliski nowożyt-
nego Stephensona, twórcy parowej maszyny. Również
z metaforycznym pojmowaniem ognia kojarzyły się
sprawy zupełnie nie prozaiczne: w Ewangelii św. Łuka-
sza czytamy słowa Chrystusa - Ogień przyszedłem rzucić
na ziemię - co znaczy, że chodziło nie o bezkonfliktowy
byt ziemski, lecz o ścieranie się poglądów na temat nowej
koncepcji życia zwanej „dobrą nowiną".
Co do przyszłości, Prometeusz chwalił się, że pier-
wszy potrafił wróżyć z sennych widzeń, a Ajschylos
sztukę wieszczbiarstwa traktował różnie - raz poważnie
a raz sceptycznie. Można przypuszczać, że wymieniona
już w podstawowym tekście „ślepa nadzieja" oznaczała
możliwość protestowania także wobec wyroków bo-
skich, z Zeusem na czele. Tym bardziej, że każdy Grek
był przekonany, że przeznaczenie rządzi nie tylko
śmiertelnymi ludźmi, ale i nieśmiertelnymi bogami.
Gdyby tak było, nieznajomość przyszłości (głównie:
nieświadomość dnia śmierci) i „ślepa", a więc nie zna-
jąca swych możliwości nadzieja - czyli raczej tęsknota,
jej uboga siostra - były pojmowane nierozłącznie i
uzupełniająco.
Jak wiemy Prometeusz zamiast (spodziewanej?)
„piechoty ludzkiej" która spieszyłaby mu podziękować
i pomóc, ujrzał „konnicę", jaka okazała się zdolna do
lepszego myślenia. Można więc mówić, że dopiero w
pięćset lat po Ajschylosie pojawia się „dobra nowina",
a Nauczyciel przestrzega uczniów, aby nie byli „małej
wiary" i aby nie drążył ich „niepokój przewidywań",
czyli troska o prozaiczną przyszłość. Ewangelia św.
Łukasza wspomina też wskazówkę, aby nie troszczyć
się o to, co może ukraść złodziej lub pogryźć mól, a co
jest sprzeczne z troską o „spokojną starość" tych, którzy
bez końca mnożą swoje dobra. Wreszcie, gdy stało się
to, co zapowiadał Szekspir - kreacje nasze będą nami
rządzić - Erich Fromm postawił niedawno pytanie za-
warte w tytule jego książki: Być czy mieć? (To have or
to be ?). Często się co prawda słyszy, że drogowskaz nie
ma obowiązku iść wskazaną przez siebie drogą, ale
warto się nad tą drogą zastanowić. Wydaje się, że Kazi-
mierz Sichulski, ukazując prometejską wizję „konnicy''
pragnął zwrócić uwagę, że nie każda wersja tzw. „le-
pszego jutra" godna jest realizacji. Ogień nie zapewni
dobrej przyszłości tym, którzy są jedynie zdolni do
myślenia, ale nie umieją dotąd poprawnie myśleć.
Kiedy św. Franciszek sugerował uszlachetniające
„uczłowieczenie" zwierząt, nie przewidywał zapewne,
że w kilka wieków później Hieronim Bosch będzie
tradycyjnie wypełniał piekło zwierzętami w postaci
„diabolicznej". Później jest inaczej i w traktacie O
mądrości z 1601 r., Pierre Charron zapewnia, że lepiej
pozna ludzi, kto porównuje ich ze zwierzętami, a wspo-
mniany już Swift z początku XVIII stulecia stawia krop-
kę nad „i". Wrocławskie Muzeum Narodowe ukazuje
wprawdzie Spłoszone konie Sichulskiego, ale nie była
to reguła jeśli pamięta się inne jego obrazy. Są to naj-
częściej konie „pięknej rasy huculskiej" o jakiej pisał
autor Wysokiej połoniny wyznając zresztą, że jako chło-
piec marzył o tym, aby „stać się koniem". Dawny,
często wyśmiewany polski autor pisał, że „koń jaki jest
każdy widzi", ale wiemy, że chodziło o ciemiężonego
czworonoga, któremu przypisywano tylko zdolności „ka-
waleryjskie". Gdy jednak dotychczasowa droga ku „le-
pszemu światu" coraz częściej okazuje się wadliwa, może
warto przemyśleć gulliwerowsko-prometejską „konnicę"?
Od z górą tysiąca lat twórcy mają prawo modyfiko-
wania mitów, a granicą ich adaptacji jest wyobraźnia.
Kazimierz Sichulski, ukazując Prometeusza obok wy-
marzonych koni, narzucał widzom porównywanie tego,
co jest, z tym co mogło by być. To, co można uznać za
dziwactwo lub ignorancję jest mityczną wizją tytana ma-
rzącego o lepszej przyszłości, a to, co się zazwyczaj nazy-
wa „naturą" przybrało tu postać bogatszą, niż fragmenty
roślinne tak często dekorujące obrazy secesjonistów. Cho-
dziło pewnie o „doskonałość natury" Prometeusza, Gul-
liwera i innych, którzy pragną, aby człowiek naprzód
zmienił mentalność po to, aby później dobrze wykorzystać
ogień. Zamiar się nie udał i tak się nie stało.
Kazimierz Sichulski żył inaczej, niż wielu miesz-
kańców miast. Swój dom zbudował u stóp „Żelaznej
Wody", podmiejskiego uroczyska. Stanisław Wasyle-
wski pisząc o nim niedługo przed śmiercią artysty tak
zaczynał opis spotkania z „Lwowskim malarzem Hu-
culszczyzny": „Jest takie miejsce we Lwowie, a raczej
ulica, które zaczyna się w mieście, a kończy na wsi". I
dodawał: „W pierwszej części ulicy dzwonią tramwaje,
huczą samochody, rozpinają się maszty anten - a kilka-
set kroków w dół jesteś od razu na wsi, typowej i
malowniczej. Najpierw opłotki, stare niziutkie domki,
małe ogródki, potem urwiska i strumień szemrzący wśród
83