Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Instytut Sztuki (Warschau) [Hrsg.]; Państwowy Instytut Sztuki (bis 1959) [Hrsg.]; Stowarzyszenie Historyków Sztuki [Hrsg.]
Biuletyn Historii Sztuki — 47.1985

DOI Artikel:
Materiałz y sesji
DOI Artikel:
Juszczak, Wiesław: Między Michałem Aniołem a Paudelairem
DOI Seite / Zitierlink: 
https://doi.org/10.11588/diglit.48708#0428

DWork-Logo
Überblick
loading ...
Faksimile
0.5
1 cm
facsimile
Vollansicht
OCR-Volltext
MATERIAŁY Z SESJI POŚWIĘCONEJ JULIUSZOWI STARZYŃSKIEMU

go nigdy przedmiotem swoich studiów. Mówił o nim często,
powtarzając zdania Stendhala, Delaóroix, albo —- jak przed
chwilą — z najwyższym pietyzmem i kunsztem tłumacząc
wielką modlitwę Baudolaire’a. Mówił o nim publicznie właś-
ciwie tylko w ten sposób: pośrednio, przez pośredników
otoczonych najczystszym powietrzem Parnasu, na szczyt
którego tylko przez Michała Anioła wiodły szlaki. Traktował
go jak tabu, i chyba dziś dopiero przychodzi czas, który —■
usuwając z pamięci rzeczy nieważne — pozwala nam to
dostrzec. A to wiele zmienia w dotychczas nam danych czy
urobionych przez nas obrazach.
1 marca 1966 roku, Jan Cybis zapisał w swym dzienniku
uwagę: malując motyw z szybkich notatek akwarelowych, często
z kilku, z ewokacji, a nie z oglądu, clbam o ich wizyjną ścisłość,
o resztę nie kusząc się wcale (bo jak?). Nie malując przed na-
turą maluję z natury, a nie z ustalonej koncepcji, jest to oczy-
wiście malowanie wizji. Ten fragment był próbą uzasadnienia
pewnych spostrzeżeń, dla Cybisa niespodziewanych, a bez
wątpienia pochlebnych. Nieoczekiwane jeszcze bardziej było
jednak to, kto rzecz tę zauważył: Starzyński — dziwne, że
właśnie on — mówił oglądając moje płótna o zoizjonerskości ich.
Można dość prosto wytłumaczyć, dlaczego Cybis się dziwił.
Znał Profesora głównie z oficjalnej działalności, widział w nim
przede wszystkim —• i w roku sześćdziesiątym szóstym wciąż
jeszcze —- zwolennika i teoretyka pewnych doktryn „realiz-
mu”, widział w nim organizatora życia kulturalnego, pop>
laryzatora sztuki, któremu bliższa winna być koncepcja (na
przykład) sztuki masowej, niż ezoterycznej. Patrzył na niego
tak, jak większość jego współpracowników i uczniów: jako
na „polityka kultury”, na działacza, a nie na marzyciela
i mistę. Wszystkich myliły pozory — przyznać trzeba:
silne — a Cybis mylił się jeszcze i w tym, że uwagę Starzyń-
skiego interpretował na „realistyczny” w gruncie rzeczy sposób.
Że rozumiał wizyjność jako rodzaj artystycznie przetwarzającej
pamięci, pamięci wzrokowej tylko. Sądzę, że jego wyjaśnienie
nie zadowoliłoby Profesora, ponieważ ten, mówiąc o wizji,
sam realizm pojmował na sposób platoński raczej niż po-
zytywistyczny. „Realne” było dla niego to, a w sztuce na
pewno to głównie, co idealne. I przypisując wizyjność obra-
zom Cybisa wypowiadał przede wszystkim sąd o ich wartości,
a nie o technice tworzenia. Wydaje się, że w latach naj-
ostrzejszej działalności publicznej próbował —■ zwłaszcza
wtedy, gdy odwoływał się do tradycji — w pierwszych szere-
gach wielkich wzorów i przykładów „realizmu” stawiać dzieła,
w których pośrednio lub wprost dawał znać o sobie element
„manicznej” siły. Element duchowego uniesienia opisany
w Timajosie, łonie, Uczcie.
Zastanawiam się teraz, czy odkrywam te rzeczy, tak długo
i tak szczelnie w mojej świadomości nieobecne albo mocno
przesłonięte, jako uczeń Profesora, czy jako Jego —■ z zacho-
waniem proporcji —• przeciwnik. Bo skoro mówię dziś z tego
miejsca i w tym miejscu, skoro zostałom tu w jakiejś roli
zaproszony, to z pewnością w roli ucznia i reprezentanta
bliskich Jego współpracowników. Bo rzeczywiście przez kil-
kanaście lat nim byłem. A przynajmniej formalna strona
takiej zależności, takiego związku jest nie do podważenia.

Ale skoro głównym punktem odniesienia tej mojej wypowie- .
dzi jest wyobraźnia Profesora, i — żeby tak rzec — wyobraźnia I
w jej funkcjach i cechach kontemplacyjnych, a nie pragma- '
tycznych, owa właśnie formalna strona związku nie jest j
najważniejsza. Pytanie o to, czy byłem uczniem Profesora,
nie ma tu nic wspólnego z tym, że mi udzielał promocji
doktorskiej, że mnie przyjął do pracy w Instytucie Sztuki,
że uczestniczyłem w Jego seminariach, że —- w gronie innych
Jego uczniów — brałem razom z Nim udział w licznych ze-
braniach naukowych i konferencjach. Tak sformułowanego
pytania nie stawiałem sobie bardzo długo. Albo, inaczej
rzecz ujmując, odnosiłom wrażenie, że znam odpowiedź,
a odpowiedź ta była inna niż ta, która dziś wydajo mi się
bliższa prawdy czy może prawdziwa bez zastrzeżeń. Bardzo
długo wspomniane pytanie nie zjawiało się dlatego, że osoba '
Profesora nieodmiennie zespalała się z określonymi progra-
mami i działaniami, które wywoływały sprzeciw gwałtowny |
i głęboki. Dla wielu ludzi mojego rocznika, tych, którzy
studiowali w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, owe pro-
gramy i sposoby ich wdrażania czyniły z oficjalnego toku
nauki uniwersyteckiej koszmar. Manifestowanie postawy |
buntu, jak wiadomo, nie miało szans, jeśli mimo wszystko,
dla administracyjnych choćby względów, chcialo się studia
ukończyć. Względną swobodę dawać mogło natomiast nie-
zajmowanie się współczesnością i okresami bezpośrednio ją
poprzedzającymi. W ton sposób hasło romantyzmu i realizmu
zarazem, zasada ił faut etre de son temps, którą Profesor
aktualizował i do której realizowania zachęcał, była przez
wielu z nas uznana za szkodliwy nonsens. Już na pierwszym
roku, niezależnie zresztą od wszystkich tamtych niechęci,
całkowicie mnie pochłonęły wykłady Tadeusza Dobrzenieckie-
go (oficjalnie kursowe, faktycznie monograficzne), które
powstrzymywały mnie nawet od przeniesienia się na archeo-
logię, i ukończyłem studia jako mediewista. Może się to wydać
dziwne, ale nie pamiętam wyraźniej żadnych zajęć z Profe-
sorem z tego okresu. Starałem się, a mój upór musiał być
silny, starałem się być od niego jak najdalej. W tym czasie
dochodziły do nas pewne, złośliwie interpretowane opowieści,
że — na przykład — Profesor nie potrafił powstrzymać swego
zachwytu wobec jakichś obrazów oficjalnie uznawanych za
„niesłuszne”. Nie bardzo też rozumiałem, jakie mogą być
założenia i intencje, jaki sens aksjologiczny jego wykładu
o „kryzysie impresjonizmu”, na który to wykład nie cho-
dziłem. Nieco później natomiast, inny wykład, o Picassie,
zainteresował mnie nie tylko z powodu samego przedmiotu,
ale i ze względu na pewne, nowe i nieoczekiwane dla mnie
zupełnie, cechy osobowości wykładającego. Ale to było już
właściwie po studiach.
W parę lat później, kiedy —- z inicjatywy Profesora
zresztą — doszło do rozpoczęcia mojej pracy pod Jego kie-
runkiem, zacząłem dostrzegać rysy przeobrażające powoli
Jego wizerunek. Pierwsze wrażenia prowadziły do zaskakują-
cego wniosku, który oddaje może najlepiej, bo brutalnie,
zdanie z Człowieka śmiechu Victora Hugo: powierzchnia nie
miała tu nic rospólnego z wnętrzem. W bezpośrednim, osobistym
kontakcie, w pierwszej „pedagogicznej” rozmowie, gdy Pro.

418
 
Annotationen