Overview
Universitätsbibliothek HeidelbergUniversitätsbibliothek Heidelberg
Metadaten

Instytut Sztuki (Warschau) [Editor]; Państwowy Instytut Sztuki (bis 1959) [Editor]; Stowarzyszenie Historyków Sztuki [Editor]
Biuletyn Historii Sztuki — 47.1985

DOI article:
Materiałz y sesji
DOI article:
Juszczak, Wiesław: Między Michałem Aniołem a Paudelairem
DOI Page / Citation link:
https://doi.org/10.11588/diglit.48708#0429

DWork-Logo
Overview
Facsimile
0.5
1 cm
facsimile
Scroll
OCR fulltext
MATERIAŁY Z SESJI POŚWIĘCONEJ JULIUSZOWI STARZYŃSKIEMU

fesor próbował zachęcić mnie do podjęcia wybranego dla
mnie tematu — tematem tym był Wojtkiewicz, o którym
nigdy przedtem nie myślalem — najbardziej uderzający był
dla mnie ów rodzaj „słuchu psychologicznego” i zarazem
budzącego pomieszanie szacunku dla dość rogatej duszy ucz-
nia. To była pierwsza obserwacja, którą może zbyt wiele
doświadczeń potwierdziło tak, że dzisiaj wysnuć z niej muszę
oczywisty wniosek, pośrednio odnoszący się do wyobraźni
Profesora: był władczy, żądał uległości — i zarazem uległości
nie znosił. I żaden z tych dwu kierunków woli nie był pozorny.
Od tej cechy, a raczej dwu sprzężonych cech sprzecznych
wychodząc, można by rozpoznać, gdyby się umiało, wni-
kliwszą analizę charakteru tego człowieka, która dowiodłaby
w końcu, że między „powierzchnią” a „wnętrzem” nie było
tu istotnego rozdźwięku. Tylko przy rozważaniach takich
musiałoby się mieć przede wszystkim na uwadze format owej
osobowości; organizujący wszelkie jej gesty i odruchy typ
wyobraźni, i skalę tej wyobraźni właśnie; a dalej to, że
wyobraźnia owa, otwierając się na rzeczywistość, zwracając
się ku rzeczywistości, usiłowała ją przekształcać i traktować
tak, jak artysta traktuje swe tworzywo: narzucając swą
wizję i chcąc nieustannie wyczuwać opór. Między najgłębszą
treścią wyobraźni Juliusza Starzyńskiego a Jego, pozornie
najodleglejszym od niej, działaniem dlatego nie było w istocie
rozdźwięku, że działanie to stanowiło realizację obrazu na-
rzuconego przez wyobraźnię, że wszystko tu było wyłącznie
szukaniem i wykorzystywaniem wszelkich możliwych środków
służących panar ty stycznej utopii. Na to jednak, by to do-
strzec, zrozumieć, a często także wybaczyć, trzeba było czasu.
Trzeba było czasu, aby pojąć, że ten człowiek tak bardzo
pragnący zmieniać świat, bardzo rzadko dotykał ziemi.
Może dlatego szanował czasem gwałtowne sprzeciwy, bo to
mu dawało czy przywracało poczucie rzeczywistości.
Nieczęsto miałom okazję widywania Go w sytuacjach
towarzyskich, w których można było nawiązać z Nim kontakt
prywatny i niejako dotrzeć do Jego prywatności. Wobec
uczniów i współpracowników zachowywał zazwyczaj dystans,
którego prawdziwym źródłem czy powodom była nie me-
galomania, a dziwna nieśmiałość. Wyrywany z pola swych
batalii, schodzący z podiów i katedr sprawiał wrażenie czło-
wieka przebudzonego ze snu, zagubionego w życiu i gmatwa-
ninie niepojętych dla niego spraw najpotoczniej praktycznych.
Dziwny wizjoner, który jakby nie zauważał tego, że nie
działa w państwie artystów lecz urzędników, i którego nie-
szczęściom było, że wbrew własnej wrażliwości, wbrew tem-
peramentowi, i wbrew a także ze szkodą dla wyobraźni, na
długie okresy stawał się sam urzędnikiem, lub z nadmiernym
zaangażowaniem, w zupełnym zatraceniu grał taką rolę.
Czasami właśnie, w sytuacjach prywatnych, sprawiał wrażenie
aktora, który niespodzianie znalazł się poza sceną.
Rodzaj niepowtarzalnego, ironiczno-patetycznego emploi
był Jego osłoną również przed drobnymi niekiedy przeciwnoś-
ciami życia. Jedna anegdota, pieczołowicie strzeżona przez
moje pokolenie Jego uczniów, musi być przypomniana w tym
miejscu. Profesor był przyzwyczajony do audytorium. Czasem
mogło się ono składać z jednego słuchacza i to już wystarcza-

ło. Ale gdy togo jednego zabrakło, wiało grozą. Pewnego po-
południa przyszedł do uniwersyteckiego Instytutu za wcześnie.
Na całym piętrze świeciło pustką, może nie było nawet pana
Zielińskiego. Profesor zabrał się do przeglądania potrzebnych
Mu do wykładu przezroczy. Wtedy właśnie przybyła Jogo
wierna, umiłowana asystentka, ale zorientowawszy się, że
w gabinecie — od którego drzwi nie były zamknięte — wszyst-
ko zmierza nieuchronnie ku katastrofie, zamarła w pokoju są-
siednim. Przezrocza były pomylono. Któregoś brakowało albo
było w pudełku innym, któreś wyleciało na stół, coś ze stołu
spadlo na ziemię, i tak dalej. Pomruk narastał, a w pewnym
momencie owa scena (dla świadka wyłącznie akustyczna)
osiągnęła szczyt: Profesor wysypał wszystkie przezrocza na
stół i zaczął w nich z furią grzebać obiema rękami, a doprowa-
dziwszy ten chaos do końca wielkim głosem powiedział:
I nie ma tu nawet nikogo, kto by mi podał kielich trucizny.
Trzeba powiedzieć, że osoba będąca niemym i niewidzialnym
światkiem tej sceny została postawiona w sytuacji absolutnie
bez wyjścia.
Mimo tłumów, z którymi pracował, mimo wielkiego grona
znajomych i mimo wąskiego kręgu przyjaciół, bez których nie
mógł żyć, był człowiekiem bardzo samotnym. W każdym
razie w ostatnich latach prześladowało mnie takie wrażenie.
Zdawało się, że chciałby się równocześnie w tej samotności
pogrążyć, że chciałby się nią odciąć od świata, który Mu
ciążył i nie pozwalał się skupić na pisaniu. Przede wszystkim
na pisaniu dzieła życia, jakim miała być książka o Delacroix.
I to jest jeszcze jedno z tych ważnych pytań odnoszących się
do Jego wyobraźni: dlaczego książki tej nie napisał? Dla-
czego dwa tomy i liczne artykuły poświęcone temu tematowi
są jak gdyby wielką, prawdziwie romantyczną ruiną bu-
dowli porzuconej jeszcze w trakcie budowania ? Bo to nie
śmierć przerwała tę budowę. To raczej przerwanie pracy,
rezygnacja mogła być jedną z przyczyn śmierci.
Przez wiele lat, w najzmienniejszych okazjach, obsesyjnie
mówił Profesor o syntezie. Można przypuszczać, że sam chciał
ukazać innym doskonały wzór takiego zespalającego, podsu-
mowującego dzieła: summę własnego poczucia, pojmowania,
doświadczenia sztuki, summę wyobraźni. To była również
gigantyczna utopia. Ale jej realizacji nie kontrolował już
opór materii buntującej się tak, jak się buntują ludzie.
Projekty realizacji mogły być snute bez przeszkód, bez
granic, bez końca, utożsamiając się z realizacją samą. Bo
utopia ujawnia swą tożsamość tylko w kontakcie z rzeczywis-
tością życia. Utopia zaś obejmująca mentalny proces two-
rzenia staje się utopią utopii, rozciąga się i potęguje samą
siebie w nieskończoność. Profesor znał doskonale portrety
romantyczne artystów szalonych tym szaleństwem: Frenho-
fera z Chef-d’oeuvre inconnue Balzaka, albo angielskiego
malarza z The Madonna of the Futurę Henry James’a. Może
w chwilach przygnębienia utożsamiał się z nimi. Ale przecież
pozostawił o wiele więcej od nich. Ostatecznie ujawnił istotne
treści swojej wyobraźni, zarysował i tu, i w tym, co napisał,
jej kontury.
Na pewno wielo też zewnętrznych powodów sprawiło, że
książka o Delacroix nie została napisana. Ale skoro obchodzą

419
 
Annotationen